środa, 25 września 2013

Rozdział 1 "Cause everything starts from something"

Od rana lało jak z cebra. Okropna pogoda, nawet jak na rozpoczęcie roku. Justine zastanawiało dlaczego odkąd tutaj przyjechała wciąż pada. Siedziała kręcąc się na niewygodnym fotelu, słuchając swojej ukochanej muzyki i spoglądając przez okno jadącego autobusu. To drugi dzień w liceum, a właściwie pierwszy, nie licząc oczywiście tego masakrycznego dnia, który rozpoczął tą mękę od nowa. Dzisiaj miało rozpocząć się na dobre. Okropnie się bała. Nie wiedziała czy poradzi sobie z nowymi wyzwaniami, a co najważniejsze, czy znajdzie przyjaciół. Tak bardzo chciała wyrwać się ze swojego miasta, wyjechać stamtąd i zostawić za sobą swoje stare życie. Marzenia mają wielką mocą i gdy to się spełniło, wydaje się być jeszcze gorzej. Kolejny dzień błądzenia pomiędzy zupełnie nieznanymi sobie ludźmi... Wczoraj siedziała w klasie z kimś, kogo zupełnie nie zna i wydawało jej się, że zupełnie nie chcę poznać. Było okropnie. W jej wyobraźni ten dzień wyglądał doskonale. Miała poznać wielu ludzi, być uwielbiana, wejść z pustą kartą w całkiem nowe realia i zapomnieć o tym kim była, a tymczasem wciąż wszyscy patrzą na nią jak na dziwoląga.
Może nie jestem najpiękniejszą dziewczyną, mam okropne okulary, nie mam figury modelki i włosów jak z obrazka, ale też mam uczucia i uważam, że wcale nie należę do najbrzydszych osób na świecie - powtarzała wciąż w myślach. Ale tak na prawdę sama w to nie wierzyła. Choć tak bardzo chciała być silna - nie potrafiła... Często dręczyła się myślami, że nie może wyglądać jak inne dziewczyny, że nie stać ją na cudowne ubrania, że nie potrafi tak dobrze o siebie zadbać. Unikała wzroku innych ludzi, po prostu się go bała. Wciąż słyszała szepty na swój temat, do tego ludzie uważali ją za co najmniej dziwną osobę. Lubiła swój styl, ale innym nie przypadał do gustu. Ciemne, poniszczone od farbowania włosy i mocno umalowane oczy, kontrastowały z jej cudowną duszą. Wciąż karciła się za swoje zachowanie i wynajdowała nowe wady. Może i popełniła kilka błędów, powiedziała zbyt wiele, czy wyszarpała kilka wrednych koleżanek za włosy, ale wciąż karciła się za swoje nerwowe wybuchy. W sumie należało im się... Wszystko dookoła ją denerwowało. Nawet dźwięk nalewania wody do kubka irytował ją jak żaden inny. Po prostu miała ochotę podejść i go wtedy rozbić, czy wypchnąć z czyjejś ręki czajnik z lejącą się do niego wodą. Bała się siebie. Nie wiedziała co z tego wyjdzie, ale czuła że na pewno nic dobrego. Przeprowadzka do Londynu miała zacząć nowe życie. Nowa szkoła, zupełnie nowe otoczenie. Tutaj nikt jej nie zna i nikt nie będzie patrzył na nią pod pryzmatem wspomnień. Ludzie nie powinni tak traktować innych, przecież każdy zasługuje na wybaczenie, każdy może się zmienić i choć czasem trudno w to uwierzyć, większość z nas ma też uczucia. Jednak Justine nie należała do zwykłych klasowych fajtłap z której śmiała się cała szkoła. Choć wiele osób uważało ją za szmate, były i takie, które mimo wszystko ją uwielbiały. Takie z którymi chciałaby spędzić resztę swojego życia. Za nimi tęskniła najbardziej. Z daleka od nich czuła ogromną pustkę. Czuła się tak okropnie samotna, że zdawało się, że jej serce tego nie wytrzyma i zaraz pęknie z rozsadzającej je żałości. Tyle wspaniałych wspomnień, tyle śmiechu, tyle wygłupów... Ale niestety chęć ucieczki od uprzedzeń wzięła nad nią górę. Najbardziej pragnęła właśnie tego - wyjechać i już nigdy nie wrócić.
Stało się. Zostawiła swoich przyjaciół (choć teraz trudno już nazwać to przyjaźnią, bo raczej taki układ nie ma sensu na odległość). Rozmawiają ze sobą, ale nie tak długo jak kiedyś. To już nie te same rozmowy... Stały się sztuczne, a nawet męczące. Można się spodziewać, że za kilka lat, tylko ona będzie pamiętać, że w ogóle kiedykolwiek istniała między nimi taka więź jak przyjaźń. Teraz siedziała w autobusie. Autobusie pełnym ludzi. Wiedziała tylko, gdzie ma wsiąść i wysiąść. Trochę ją to przerażało, ale wszyscy pocieszali ją że w końcu przywyknie.
Patrzyła na spływające po szybie krople. Na ludzi przemierzających ulice z parasolami w ręku. Rejestrowała przemijające obrazy i jak zwykle próbowała je zapamiętać. Była bardzo ciekawska, a do tego miała fotograficzną pamięć, która bardzo pomagała jej w nauce. Odetchnęła głęboko i poprawiła leżącą w uchu słuchawkę. Przeczesała prawie wyblakłe włosy. Nie były już tak czarne jak kiedyś, ale też nie wyglądały jak przed farbowaniem. Kolor wahał się między kasztanowym a czarnym. Zastanawiała się, czy wrócić do swojego naturalnego koloru, ale nie była pewna. Zafarbowała je tylko dlatego, by wyglądać modniej. Wszyscy tak robili. Chciała być piękna, ale najwidoczniej się nie udało. Już zapomniała dlaczego to zrobiła i pasował jej ciemny "look", który często podkreślał jej nastrój. Wielu ludzi odstraszała samym wyglądem, więc patrzyli na nią z pogardą i strachem. Uśmiechała się w duchu, przypominając sobie minę siostry, gdy tylko zobaczyła ją w tym kolorze. Teraz sama była na siebie zła. Wszystko działo się tak szybko, że nie miała czasu myśleć o tym co zrobić ze swoimi włosami, czy w ogóle wyglądem. Kate znalazła tutaj pracę, wkrótce i mieszkanie, a Justine spełniło się jedno z jej największych marzeń - zamieszkała daleko od tamtego miejsca. Na dodatek w Londynie. Kochała to miasto. Czuła się jakby było jej domem, choć mieszkała tysiące kilometrów od niego. Łączyła ją z nim jakaś dziwaczna więź, której sama nie potrafiła opisać. Wiedziała, że kiedyś tam zamieszka, a sama myśl sprawiała, że czuła się niewiarygodnie szczęśliwa. Teraz gdy to już się stało, wszystko inne przestało mieć znaczenie. Gdy tylko usłyszała, że tam zamieszka, że spędzi tam kila lat swojego życia, stała się najszczęśliwszą osobą na ziemi. Jej dusza stała się lekka jak nigdy przedtem, a wszystko co działo się przez te wszystkie lata, zupełnie straciło znaczenie. Wraz z przyjazdem tutaj i kolejnym spędzonymi dniami, emocje powoli opadały, a życie przybrało rutynowy bieg. Była w najcudowniejszym miejscu na ziemi i nie potrafiła się cieszyć. Czuła wewnętrzną pustkę, brakowało jej czegoś, czego nie potrafiła odnaleźć. Ślad po nim pozostał, a właściwie był tam od zawsze i całe życie dawał o sobie znać. Wiedziała że to właśnie w tym mieście, a nie gdzie indziej musi szukać odpowiedzi na swoje pytania, że to tutaj uda jej się wypełnić tą pustkę. Może to i głupie, ale miała wrażenie, że uczyni coś ważnego, że mimo tego iż nie jest nikim znaczącym, stanie się ważniejsza niż inni.
Od pewnego czasu słyszała w sobie dziwny głos. Ten głos starał się ją opanować. Był coraz silniejszy. Nie była sama. Gdziekolwiek szła, coś było przy niej. Przerażała ją ta myśl, a jednocześnie była tak nierealna że sama w to nie wierzyła. Bała się ciemności. Jej serce podskakiwało do gardła, gdy tylko musiała przejść przez zaciemnione miejsce. Spoglądała za siebie, czując że ktoś ją śledzi, ale nikogo tam nie zauważał. Była tak okropnie przerażona, że bała się zasnąć. Leżała i patrzyła przed siebie, obawiając się, że gdy tylko zamknie oczy, stanie się coś okropnego. Podciągała kołdrę do góry i choć dzięki temu czuła się trochę bezpieczniejsza, z zaśnięciem czekała na pojawienie się pierwszych promieni słońca. Teraz śmiała się na samo wspomnienie, że mogła być tak naiwna. Nauczyła się żyć ze swoją chorą wyobraźnią, ale ostatnio stało się coś, co przeraziło ja niemiłosiernie. Pewnego wieczoru, gdy wracała z łazienki, przez uchylone drzwi zauważyła coś dziwnego. Spod drzwi do jej pokoju wypływała dziwna mgła, a w okół było niewyobrażalnie zimno. Gdy oddychała z jej ust wydobywała się para. Podeszła do drzwi i spojrzała przez szparę. Tuż za otwartym oknem stało coś co wyglądem przypominało zjawę z najgorszych koszmarów. Ciemna, oświetlona księżycowym blaskiem postać, patrzyła do środka, a w okół słychać było wymawiany przez nią cichy szept, który choć brzmiący w zupełnie innym języku wydawał jej się być znajomy i budzić w jej sercu radość. Delikatnie uchyliła drzwi, a po jej ciele powędrował dreszcz. Nigdy nie była tak przerażona. Skostniała z zimna i strachu nie wiedziała co zrobić. Włożyła rękę przez uchylone drzwi i zjeżdżając po ścianie zaświeciła lampę i zbladła. Światło zamigotało i w pokoju już nic nie było. Za oknem widać było jedynie kilka drzew i dom sąsiadów, a dziwaczna mgiełka zniknęła. Tym razem nic nie było pewne. To było tak nierealne, że jedynym racjonalnym wyjaśnieniem dla niej było to, że po prostu już śniła. Jednak ciemna sylwetka wciąż pozostaje w jej pamięci i nie pozwala spokojnie zasnąć. Wydawać by się mogło, że to jakaś paranoja i tak też twierdziła Justine. Wokół tej dziewczyny dzieją się dziwne rzeczy. Sama najbardziej bała się tego, że oszalała. Miała wiele powodów by tak myśleć, ale najważniejszego jeszcze wam nie opowiedziałem. Wiecie już o wizycie tajemniczego gościa, o głosach które opanowują jej mózg i właśnie w tym największy problem. To nie są zwykłe głosy. Tych słów nie mówi zwykła osoba, nie mówi nikt inny, ale ona sama. Ktoś kieruje jej myślami. Coś, czy ktoś chcę zrobić jej coś okropnego. Próbuje pchnąć ją w bok, gdy tuż obok przejeżdżają samochody. Wyskoczyć z jadącego autobusu, czy wepchnąć rękę w mechanizm, który z łatwością by ją wyrwał i posiekał na kawałki. Chcę ją zabić, stara się nią kierować i kiedyś... prawie się to udało. Cudem uniknęła śmierci, łamiąc sobie tylko rękę. Ale to nie ustaje. Wręcz przeciwnie, wciąż rośnie w siłę i wydaje się przezwyciężać jej siłę woli. Niczego nie boi się tak jak tego, że mogłaby sobie coś zrobić i zostawić siostrę samą ze wszystkim. Może i nie jest jej największym życiowym oparciem, ale tak mocno ją kocha, że po prostu jej dusza nie przeżyła by rozłąki. Choć czasami kłócą się z byle powodu, nie wytrzymałaby, gdyby tylko jej się coś stało, czy sprawiła jej tak ogromną przykrość i zostawiła ją samą. Nie ma nikogo więcej. Nie pamięta rodziców, nie pamięta nikogo ze swojej rodziny, bo nigdy nikogo takiego nie było. Były tylko one dwie, a myśl, że mogłaby ją zostawić, zawieść ją i nie odpłacić za to co dla niej do tej pory zrobiła, rozdzierała ją od środka. Dlatego też nie dopuszcza do siebie myśli, że to coś poważnego. Łudzi się że to minie i wiecie co ? Od pewnego czasu, a właściwie z dniem przeprowadzenia się tutaj wszystko ustało. Nie dzieje się nic specjalnego. Żyje jak zwykła dziewczyna. To faktycznie pusta karta. Wszystko od nowa - powtarzała w myślach.
*
Zauważyła swój przystanek. Wstała powoli i podeszła do drzwi, a autobus za chwilę się zatrzymał. Była podekscytowana jak nigdy dotąd. Bała się, ale jednocześnie jej serce wypełniała nieopisana radość. Wyskoczyła na chodnik i poprawiając plecak ruszyła w stronę szkoły. Rozłożyła parasol i rozkoszowała się rześkim powietrzem. Może nie jest ono tak czyste jak w Szkocji, ale tutaj jest wyjątkowe - Londyńskie. Krople uderzały w kałuże, burząc ich spokój. Ludzie przebiegali trącając się ramionami, a Justine szła powoli, delektując się każdym widokiem. Tuż przed nią stał piękny most, a przy nim niewielkie schody wiodące na górę. Nie były strome, a barierka zachwycała pięknymi zdobieniami. Równie pięknymi jak te na starym, kamiennym moście. Na pięknych barierach mostu i schodów siedziały majestatyczne figurki lwów, ustawione co kilka metrów, tuż obok starych, czarnych latarni. Gdyby tylko miała więcej czasu, na pewno poświęciła by więcej uwagi każdemu z nich, ale do lekcji zostało tylko dziesięć minut. Przeszła przez pasy i skracając sobie drogę, przecięła niewielki rynek pełen różnych wspaniałości, od owoców i warzyw po zwierzęta, czy buty. Był ogromny, ale nie tak wielki jak ten główny na drugim końcu miasta. Uśmiechała się mijając kolejnych ludzi, gdy nagle znów poczuła czyjąś obecność. Oglądnęła się za siebie i spojrzała na siwego mężczyznę. Ich wzrok się połączył, a jej ciało pochłonęła niewyobrażalna siła i niepokój. Zdawało by się, że ta chwila trwała wieki. Patrzyła w piękne, niebieskie oczy starca i nie mogła się od nich oderwać. Jej wzrok wszedł głębiej. Zbadał jego wnętrze. Widziała dziwne obrazy. Poczuła dziwną litość, smutek i wracając z powrotem, odwzajemniła uśmiech mężczyzny. Zdawało by się, że... właśnie w ciągu kilku sekund zobaczyła całe jego życie, że poczuła każde uczucie, że przeżyła każdy ból, każdy smutek i każdą radość jaka go spotkała. Od zawsze uważała, że potrafi oceniać ludzi, ale traktowała to jako jedną ze swoich największych wad. To dziwne, ale popatrzyła na kogoś i wiedziała jaki jest. Nigdy nie przywiązywała do tego uwagi, ale teraz ? Nie, tego co się teraz stało nie potrafi sobie normalnie poukładać. Szła dalej, mijając kolejne osoby, patrząc im w oczy, ale bez skutku. Wreszcie pochłonięta swoimi myślami, stanęła przed starym budynkiem. Pięknie zdobione ściany i niewielkie, ale liczne okna, zdawały się być tak piękne, że na chwilę zapomniała o tym co stało się kilka minut temu. Nie wiedziała co zrobić. W końcu poszła za tłumem, który przez wielkie, czarne, zdobione i stare drzwi, skierował się do środka. Rozejrzała się wokół. Nikogo nie poznawała. Była wśród zupełnie obcych osób. Podeszła do tablicy ogłoszeń i spojrzała na swój plan. Spytała o drogę do sali 22N i dowiedziała się, że musi wyjść na drugie piętro. Chwile zajęło jej przeciśnięcie się między tyloma ludźmi, ale w końcu dotarła. Stanęła przed salą 22N i otworzyła drzwi, wchodząc do środka i skupiając na sobie uwagę wszystkich. Zmierzyli ją wzrokiem i zaraz wrócili do wcześniejszych rozmów. Wszystkie ławki były zajęte. Usiadła z samego przodu. Znów była sama. Każdy już znalazł sobie osobę z którą będzie siedzieć i rozmawiali zażarcie na różne tematy. Panował gwar. Jej nawet nikt nie odpowiedział na cicho, bo cicho, ale powiedziane : Cześć. Położyła torbę i spojrzała na zegarek. 
- Cudownie się zaczyna.... - wymruczała patrząc w przestrzeń
Możesz uciekać, ale się nie ukryjesz... - usłyszała cichy szept wypływający z jej wnętrza.