czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 9 : "Don't let them know"

Kąpiel trochę się przeciągła. Siedziała w wannie, rozkoszując się ciepłą wodą i mnóstwem pływającej wokół piany. Tego jej było potrzeba. Odrobinę odprężenia po tak pełnym wrażeń dniu. Z każdą sekundą, woda stawała się jednak zimniejsza, a cały entuzjazm gdzieś zanikał. Powracały wszystkie myśli. Wspomnienia mącące się z nowymi przemyśleniami. Jak można być kimś z innego świata i o tym nie wiedzieć. Wszystkie sny z dzieciństwa, każda bajka, wszystko otwierało swoje zupełnie nowe oblicze. Przecież nikt z nas nie wierzy w smoki, czy dobre wróżki, ale jak mamy wierzyć w coś co nigdy nie widzieliśmy ? Głupstwo nad największe głupstwa, a może jednak nie ? Przecież nie widzimy powietrza, tak na prawdę nigdy nie spojrzeliśmy sobie wprost w oczy. To nie znaczy, że nie istniejemy, tylko, że po prostu czegoś nie dostrzegamy, lub po prostu nie możemy zobaczyć. Gdyby dalej za tym iść, prawie wszystko straciło by sens. Pozostaje wierzyć, mieć przekonanie, że to co czujemy, co mówią inni to prawda. Trudno jest jednak uwierzyć drugiemu człowiekowi. Ludzie są bowiem za bardzo skomplikowani. Czasami nawet najlepsi przyjaciele mogą okazać się w jednej chwili wrogami. Nie można do końca ufać nikomu, nawet samemu sobie. Ale jak można nosić w sobie to wszystko ? Może jednak warto upuścić trochę pary z ust i spróbować czegoś, bo ryzyko podejmujemy każdego ranka. Wstajemy i żyjemy, a życie to największy bój jaki kiedykolwiek stoczymy. Codziennie dokonujemy tylu wyborów że nie zdajemy sobie z tego sprawy. Żyjemy wśród ludzi, którzy chcąc nie chcąc w końcu popełnią jakiś błąd i w mniejszym lub większym stopniu nas zranią. Nie jesteśmy idealni. Jednak nie każdy ma takie szczęście by decydować o swoim życiu. Niektóre rzeczy są po prostu od początku skazane na ustalony tor. Pozostaje jedynie żyć dniem, żyć nie żałując ani jednej chwili. Wcale nie oznacza to, że nie możemy się smucić. Smutek też jest potrzebny, bo wtedy wyrównuje się szala przechylająca nasze życie w stronę naiwnej pyszności. 
Justine doskonale wiedziała co to znaczy być wyjątkową. Zawsze była wyjątkowa, ale w zupełnie inny sposób. Czasami była nawet żartobliwie nazywana pasztecikiem. Nie cierpiała tego. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, lub uciec i schować się gdzieś daleko, gdzie na pewno nikt jej nie znajdzie. W takiej sytuacji, gdy czujesz, że cały świat cię nie cierpi nie pomoże nic. Można słuchać godzinami jak bardzo jest się cudownym, ale te słowa tak szybko nie odbudują zarysowanego serca. Potrzeba czasu by powróciła zachwiana równowaga i powrócił spokojny oddech, który pozwoli spojrzeć nieznajomemu bez strachu w twarz. Powoli wynurzyła się z wanny. Jej całe życie było kłamstwem. Nie wiedziała kim jest. Można by powiedzieć, że teraz wszystko się zaczęło. Dopiero zaczyna żyć, zaczyna być tym kim jest na prawdę, a nie osobą, którą ktoś bez jej wiedzy kazał jej odgrywać. Wiecie jakie to trudne ? Z dnia na dzień musi stanąć przed czymś nieznanym, czymś o czym nie ma pojęcia, a co jest jej częścią, czym zawsze była. Świat wydaje się czasami tak bardzo nierealny, że wydaje się nam że śnimy, ale spanie na jawie jest nie zdrowe, w końcu możemy się przewrócić. Podeszła do lustra i spojrzała na znajdującą się tam dziewczynę. Na nosie miała jeszcze kilka piegów. Jej niebieskie oczy były jak zwykle zniewalające. Czarna źrenica była niezwykle wielka. Wyglądała jak czarna kulka wśród zebranego wokół błękitu mórz i nieba. Czarne krzaczaste brwi, które nienawidziła chyba najbardziej, dodawały jej uroku o którym nie zdawała sobie sprawy. Mokre brązowe włosy spływały w tył, nie zakręcone jak zwykle miały w zamiaru. Jeszcze nie dawno były ciemne, lecz powoli odzyskiwały swój dawny kolor. Patrzyła sobie prosto w oczy. Chociaż ludzie widzieli w niej inną osobę, ona nadal czuła się jak kiedyś. Uśmiechnęła się szeroko. Wytrzeszczyła zęby. Wystawiła język. Robiła dziwne miny i uśmiechała się w duchu zastanawiając się, czy jest normalna. Lubiła tak stać przed lustrem i śmiać się sama z siebie. Zabawnie jest czasem udawać, że kocha się siebie, by nabierać powoli tej pewności. Jej mina po woli stawała się coraz bardziej poważna. Ścisnęła mocno kąciki ust, a z jej oczu spłynęła pojedyncza łza. Przerzuciła włosy do przodu i zaczęła układać je rękami, aż wyglądała jak czarownica. Potem powoli przeczesała je delikatnie ręką. Chyba lubiła je najbardziej, gdy wyglądały właśnie tak. Tak bardzo nienawidziła i jednocześnie kochała siebie... Miała ochotę płakać.
*
Chłopcy siedzieli już w salonie, zajadając orzeszki i chipsy. Harry siedział na oparciu kanapy i spoglądał smutnym wzrokiem w ogień palącego się w kominku drewna. Niall śmiał się doniośle jak zwykle. Kate wypełniała jakieś papiery w kuchni. Co kilka minut przeszkadzał jej Liam lub Louis wynoszący kolejną porcję słonych paluszków, czy ciastek i chipsów. Oni chyba zawsze są głodni, choć na to nie wyglądają. Zjedli całą zawartość lodówki, ale w niczym im to nie przeszkodziło. Chłopcy zaraz uzupełniali zapasy jedzenia. Ostatnim razem Zaynowi niezbyt przystępnie udało się wylądować. Tym razem znów zniknął z Liamem w mgnieniu oka, po prostu, jakby ktoś wyciął ich z kadru. Za kilka minut pojawili się z powrotem. Liam wylądował na brązowych panelach, niedaleko białego dywanu w salonie, a Zayn uderzył z impetem w fotel i prawie go rozwalił. Niall wybuchnął śmiechem, a trzask fotela rozniósł się po całym domu. Zayn podskoczył masując potłuczone plecy.
- Zayn co ci był winny ten fotel ? - parsknął Niall
- Zabawne Niall... - obruszył się Zayn
- To nie moja wina, że nadal masz problemy z przenoszeniem się. - wyszczerzył się wścibsko Niall  
- No właśnie Zayni... - poklepał go po plecach Liam i położył na stole dwie reklamówki.
Niall w jednym momencie znalazł się obok Zayna, chwycił za torby w jego rękach i powiedział z uśmieszkiem patrząc mu prosto w oczy.
- Dzięki... 
Mrugnięcie oka później siedział na sofie trzymając nogi na szklanym stoliku, zajadając chipsa i mrugnął do Zayna, a ten tylko odetchnął głęboko i przewrócił oczami.
- Idę porysować... - przeczesał włosy i odwrócił się w drugą stronę.
Louis popatrzył złym wzrokiem na Nialla. Zayn był już na górze schodów.
- Mógłbyś się czasem trochę opanować Niall.
- No co ? - odpowiedział z pełnymi ustami
- To nie było śmieszne.... tylko niemiłe. Nie wszystko co mówisz jest tak bardzo zabawne jak ci się wydaje. - wstał i podszedł do złamanego mebla.
Dotknął go ręką i pociągnął ją w górę. Coś zaskrzypiało i trzasnęło. Fotel wyglądał jak nowy. 
- Przecież nic takiego nie zrobiłem. - blondasek był nieco oburzony
- Dobra, niech ci będzie jak chcę, ale Zayn nie poczuł się zbyt fajnie... 
- Co robicie ? - do pokoju weszła przeczesując włosy Justine. 
Wyglądała... jak zwykle nieziemsko. Tak przynajmniej wydawało się Harremu, któremu serce zabiło mocniej gdy tylko usłyszał jej głos i odwrócił się odruchowo. Z resztą robiła podobne wrażenie na reszcie chłopców. 
- Właściwie to nic... - odpowiedział Liam.
- Jemy. - dokończył uśmiechając się Niall.
- Widzę łakomczuszku - rzuciła się na miejsce na sofie obok niego i poczochrała go po włosach.
- Nie dotykaj włosów ! - zaprotestował.
- No dobra ! - odwróciła się na chwilę patrząc na Louisa i zaczynając się uśmiechać. 
Rzuciła się na Nialla i zaczęła czochrać jego włosy. 
- Oszzzz !!! - Niall wziął odwet.
Justine odsunęła się na koniec kanapy, chwyciła poduszkę i rzuciła nią przed siebie. Jednak osiągnęła ona zupełnie inny cel. Uderzyła w Harrego zwalając go z oparcia. Poderwał się odruchowo i rzucił poduszkę z powrotem. Tym razem wylądowała na plecach Nialla, który odwrócił się i ruszył w stronę Harrego, który odruchowo przeniósł się za sofę po drugiej stronie szklanego stolika na której siedział Liam. Liam pociągnął Harrego w dół na sofę, a ten zrobił fikołka i wylądował pod stołem. Wszyscy zaczęli się gonić. Liam zniknął i pojawił się stojąc przed stołem i przedrzeźniając się Herremu. Wtedy wychodzący z kuchni Louis rzucił się na Liama i zamiast upaść na ziemię, przerzucili się na sofę. Tym razem wszyscy patrzyli na Justine.
- Ej to nie fair ! Ja nie umiem... woaaaahhh !!! - krzyknęła, gdy Niall ruszył w jej stronę.
Chwyciła poduszkę i rzuciła ją za siebie. Pobiegła przez wielki korytarz i chciała skręcić za róg. Oparty jedną ręką o ścianę, stał tam Niall.
- Wybiera się pani gdzieś ? - Justine wrzasnęła i ruszyła kamienną posadzką z powrotem do salonu. 
Zmieniła jednak kierunek gdy tuż przed nią wyrósł Harry. "Driftując" na podłodze zmieniła kierunek i pobiegła w stronę drzwi do kuchni. Otworzyła je z impetem. Kate podskoczyła na krześle.
- Przepraszam Kate !! - krzycząc wybiegła drugimi drzwiami.
Starsza siostra przez chwilę patrzyła w przestrzeń robiąc dziwną minę. 
- Aha. - powiedziała sama do siebie i wróciła do papierów.
Tuż za nią pojawił się Louis, powodując, że Kate kolejny raz podskoczyła i odwróciła się mrożąc chłopaka wzrokiem. Uśmiechnął się szeroko i zniknął. 
Justine nie mogąc się zatrzymać w swoich śliskich skarpetkach zahaczyła nogami o sofę i wpadła robiąc podobnego fikołka do tego którego kilka minut temu zaliczył Harry. Podniosła głowę i spojrzała na boki. Siedzieli obok niej Niall i Harry, a Louis i Liam tuż nad jej głową. 
- Proszę przestańcie ! Ta zabawa jest nie fair ! Nie umiem tak jak wy. - popatrzyła na nich śmiejąc się zadyszana. - Oglądnijmy lepiej jakiś film. - podsunęła się na sofę. - Gdzie jest Zayn ?
- Ooooo tak łatwo nie będzie ! Muszę odpłacić się za włosy ! Sama zaczęłaś ! - Justine poderwała się z miejsca, a za nią wszyscy czworo. 
Znów potknęła się niezdarnie i biegnąc do przodu starając się utrzymać równowagę w końcu wylądowała na ziemi. Próbowała wstać. Dotknęła podłogi a ona zamarzła. Panele tuż przed nią były pokryte lodem. Niall nie zdążył wyhamować i z wielkim impetem wjechał na tyłku robiąc dziurę w drzwiach w kuchni. Kate prawie dostała zawału.
- Do cholery ! Co wy robicie !?!?! - wyskoczyła wściekła jak podjudzona żmija.
Justine słysząc siostrę podniosła się szybko i poprawiła ubranie. 
- No to ja ten... pójdę po Zayna ! - wskazała na górę i ruszyła próbując opanować śmiech którym wybuchnęła na schodach, a zawtórowała jej reszta chłopców w salonie. Słyszała tylko niewyraźne krzyki Kate i tłumaczenie się Nialla.
Co to w ogóle było ?!?! W salonie nagle nie wiadomo skąd pojawiło się lodowisko. Zaśmiała się sama do siebie. To było tak dziwne i jednocześnie tak zabawne. Do końca życia nie zapomni Nialla wjeżdżającego przez zamknięte drzwi do kuchni. Jego krzyk... Ładnie się to wszystko zapowiada...

C.D.N

Siemka !
Dziękuję, że czytacie, nie wiecie jak wiele to dla mnie znaczy. Cieszył bym się jeszcze bardziej, gdyby pojawiły się jakiekolwiek komentarze oceniające moją pracę. 
Z góry dziękuję ♥

Przepraszam za błędy. Nie czytałem... jak zawsze nie mam czasu :/
Rozdział napisany pod natchnieniem "Half a heart"
i dzięki Demi i jej "Let it go" ^^(szczególnie druga część)

Mam nadzieję, że wam się spodoba i wreszcie pojawią się jakieś komentarze. 
Przepraszam, jeśli niepotrzebnie zająłem wasz czas...

Dziękuję <3

piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 8 : "Never..."

Myśli powoli układały się w całość i choć siostra powiedziała tak dużo, Justine wiedziała, że to dopiero początek. Było tyle niedomówień i nie do końca jasnych spraw, które sprawiały, że nie wiedziała co myśleć. Wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Otarła spływającą po policzku łzę. Przypomniała sobie o obecności chłopców. Spojrzała na stół i smakowicie pachnącą kawę i ciastka. W sumie ciekawe skąd je wzięli ? Raczej nie upiekli, ale dociekanie nie przyniosło by satysfakcjonującej odpowiedzi. To zapewne kolejna z tajemnic magi o których miała nie wiedzieć. Było jej zimno. Podwinęła rękawy i sięgnęła po ciepłą kawę i ciastko. Kubek był taki ciepły, mimo to, że kawa zdążyła już troszeczkę ostygnąć. Nie była zimna, lecz też nie parzyła w wargi i podniebienie, była idealna. Podniosła się z miejsca i usiadła przy kominku, grzejąc się jednocześnie ciepłem ognia i kubka. Patrzyła w ogień i zrobiło jej się miło i przytulnie. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się, czując delikatne ciepło ognia. Spojrzała na salę. Wszyscy patrzyli na nią z zaciekawieniem. Uśmiechnęła się szeroko widząc ich zdziwione miny. Nie czekali zbyt długo, by odwdzięczyć się tym samym.
- No co ? Zawsze marzyłam o czymś takim. - rozejrzała się po całym pomieszczeniu, wskazując głową cały dom - Możecie mi nie uwierzyć, ale marzyłam o czymś takim. Wiele razy mi się śnił. Jest idealny.
- Był stworzony dla ciebie. W pewnym sensie, wszystko co łączy się z twoim przeznaczeniem jest w jakimś mniejszym, lub większym stopniu jedną z rzeczy które czułaś, lub widziałaś. Bo wszystko to ty, a ty to wszystko... - Justine patrzyła na nią jak na głupią - yyyy... To bardzo trudne do wyjaśnienia, ale mam nadzieję, że kiedyś sama to pojmiesz. - uśmiechnęła się ciepło
- Noooo... - zaśmiała się - Dobra ale wyjaśnij mi jak mała dziewczyna mieszkająca przez połowę życia na jakimś bezludziu w Szkocji, ma coś zaradzić na tak wielkiego władcę, czy raczej złoczyńcę ? 
- Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia. - mina Kate była zupełnie bezuczuciowa - Gdzieś w tobie jest coś o czym nie wiesz. Nie mam pojęcia jak to odszukać, czy w ogóle się ujawni, jaki ma wymiar, jednak bądź pewna, że będziesz wiedziała kiedy to nastąpi. Możemy jedynie wskazać ci drogę.
- Yyyy... Możemy ? Ciągle mówisz my... Ty i ? Bo trochę tego nie rozumiem. Opowiadałaś coś o jakimś zakonie. A oni co mają z tym wszystkim wspólnego ? - wskazała na milczących chłopców
Kate spojrzała na siostrę. 
- To oczywiste. Należą do zakonu. - powiedziała to jakby recytowała najoczywistszą z regułek - Nasz zakon zbudował w tym świecie budynek w którym możemy w razie potrzeby się skryć. Istnieje kilka miejsc z których możemy tutaj trafić. To jakby portale, które pomagają temu, który ma odpowiednią wiedzę i potrafi dobrze szukać. Jest tutaj skupiona pewna moc. Niektórzy twierdzą, że na tej działce znajdował się jeden z największych portali łączących dwa światy, a ten dom został zbudowany niedługo przed jego zamknięciem. Może nie wyglądał on identycznie, może w ogóle wtedy nie istniał, najważniejsze jest to, że posiadał pewnego rodzaju magię, która pozwoliła dostatecznie go ukryć przed wzrokiem ludzi i zabezpieczyć przed wrogami z naszego świata. Inni twierdzą, że moc wypływa z tego, że każdy materiał służący do jego budowy przybył z portalu. Niczego nie jestem jednak pewna, po prostu nie jestem aż tak wtajemniczona. Wszystkiego dowiedziałam się z magicznych ksiąg. Znalazłam kilka z nich, bo... magiczne przedmioty działają na nas w specyficzny sposób. Wydaje mi się, że posiadają swoją magię, która uaktywnia się wtedy, gdy jej potrzebujemy i odkrywa to co potrzebne. Pozwala między innymi odnaleźć właściwą księgę. Czujemy obecność magi, potrafimy ocenić jaka jest. Mamy wewnętrzny radar, coś jak intuicja, tylko to uczucie jest dużo silniejsze, bo magia przyciąga magie. W sumie zastanawia mnie dlaczego nie wyczułaś chłopców ? Przecież posiadasz dar. Powinnaś wiedzieć, powinnaś to czuć. Tego nie da się nie zauważyć. Może jeszcze nie jesteś gotowa...? Nie ważne, wszystkiego cię nauczymy. - uśmiechnęła się czule - Prawda chłopcy ? - spojrzała groźnie w stronę wciąż milczących młodzieńców
- Kate czemu się do nich tak zwracasz ? - Justine wyglądała na poirytowaną
- Znaczy jak ? - była widocznie zdziwiona
- Jakby byli nic nie wartymi śmieciami.
Kate była widocznie poruszona słowami młodszej siostry. 
- Bo służą mi i tobie. Są moimi podwładnymi i mogę im rozkazać zrobić cokolwiek zechcę. - powiedziała z wyższością w głosie - W naszej grupie panują pewne zasady. Mają się mnie słuchać. Jestem przewodniczką zakonu, a oni tylko sługami.
- Nie pytałam kim są dla ciebie Kate... Dla mnie są przyjaciółmi i przede wszystkim ludźmi, więc traktujmy ich jak każdego równego człowieka. I proszę cię, nie tłumacz mi się jakimiś regułami, bo jesteśmy w świecie, gdzie nie obowiązują. To okrutne traktować jednych ludzi inaczej od innych. Mówisz że to ja jestem tutaj najważniejsza, więc teraz proszę cię nie jako siostra, ale jako ta za którą mnie uważasz, byś przestała traktować ich jak słabszych od siebie. To nie fair zrozum Kate. 
- Ale oni są słab...
- Nie obchodzi mnie to Kate ! - młodsza siostra była nieugięta - Są moimi przyjaciółmi. Popatrz na nich jak wyglądają ? Są wystraszeni. 
- Dobrze, bo sobie zasłużyli. Mogli nie spuszczać cię z oczu. Wiesz co mogło się stać ? 
- Ale się nie stało. Każdy popełnia błędy, a oni w porę zdążyli je naprawić. 
- Nie wiem Justine... - starsza siostra obniżyła ton głosu - Muszą się jeszcze wiele nauczyć. Nie miej mi za złe tego co powiedziałam, po prostu nie mogę pogodzić się z myślą, że cokolwiek mogło ci się stać. 
- Proszę cię, przestań już. Oni nie są niczemu winni. Mimo tego, że nasze spotkanie to nie do końca przypadek, wydaje mi się, że nasza przyjaźń mimo wszystko była prawdziwa. Przynajmniej z mojej strony... - wymruczała pod nosem
- My na prawdę nie chcieliśmy Kate. Po prostu nie było innego wyboru. - poniósł głos Harry, który do tej pory przyglądał się niewinnie całej sytuacji - Przepraszam, że nie było mnie wtedy przy tobie...
- Żyję. - uśmiechnęła się Justine - Gdyby was tam nie było... Gdyby nie Niall, nie wiem, czy dalej bym żyła. Dziękuję - uśmiechnęła się i podeszła by przytulić chłopców - Po prostu jesteście moją rodziną i nie chcę, by żadne z was się kłóciło, rozumiesz Kate ? - siostra nic nie odparła - W takim razie co potraficie ? - zaśmiała się Justine - Troszkę już widziałam, ale jak się domyślam to nie wszystko.
- Twoi chłoptasie potrafią więcej niż ci się wydaje. W sumie ich moc jest w pewnym sensie od siebie zależna. Dorastają, więc ewoluuje i może stać się czymś zupełnie innym i nieoczekiwanym. Tak na prawdę, to nie wiem co z nich wyrośnie. Każdego z nich poznałam przypadkiem i nauczyłam co nieco, ale jak widać, nie wystarczająco. - Justine spojrzała pytająco - Magia się przyciąga, kochanie.
- No dobra... Powiedzmy że zrozumiałam... - uśmiechnęła się sztucznie - Ale dalej nie powiedziałaś mi co potrafią.
- Tego nie da się opisać. To trzeba pokazać. - na twarzy Kate pojawił się szeroki uśmiech. - Idźcie do ogrodu, ja zajmę się jeszcze kilkoma rzeczami. - wskazała na piękne drzwi wiodące na taras, a sama ruszyła w stronę kuchni.
Chłopcy patrzyli z kamiennymi twarzami na Justine. Wyglądali tak niewinnie, a jednocześnie było w nich coś zadziornego, co zawsze ją kręciło. Zayn trzymając ręce w spodniach spojrzał na Justine i uśmiechnął się promieniście, jak reszta.
- Trochę się wam oberwało ! - zaśmiała się
- Ona taka nie jest. Musiała jakoś podkreślić przed tobą swoją wyższość. - Justine stresowała się, gdy wszyscy tak słodko na nią patrzyli - Idziemy ? - dokończył podekscytowany Harry
- No pewnie ! - Justine ruszyła jako pierwsza.
Dotknęła zimnej, złotej klamki i pociągnęła ją w dół. Drzwi otworzyły się skrzypiąc. Wyszła na piękny taras wiodący schodami do ogrodu z wielkim stawem. Drżała z podniecenia i... zimna. Nie padał deszcz, jednak pogoda wcale nie rozpieszczała. Był chłodny wieczór, prawie noc. Za chwile miało zajść słońce. Ktoś podszedł do niej i nałożył jej na plecy ciepły koc.
- Będzie ci zdecydowanie lepiej. - Louis uśmiechnął się tak ciepło, że Justine na sam widok zrobiło się cieplej.
- Dziękuję Lou. Czemu nie jest ciemno ? Przecież dosłownie godzinę temu wychodziłam ze szkoły i było dosyć późno. To jakaś kolejna sztuczka ? - popatrzyła na niego oczekując odpowiedzi
- Tutaj wszystko jest możliwe. Poszukaj dobrego zaklęcia, a to co przed chwilą wydawało ci się nie możliwe, teraz widzisz na własne oczy. To akurat nie nasza zasługa. Nad tym obszarem, to samo pole które sprawia, że jest nie widzialny, nagrzewa się od słońca i pochłania blask, częściowo też czas, dlatego też później robi się tutaj ciemno. Noc będzie wtedy, gdy powłoka odda całe światło i takie tam... dość skomplikowane rzeczy w które nigdy nie miałem ochoty się zagłębiać, wystarczy mi wiedzieć, że jest dłużej jasno.
- Tobie nigdy nie było potrzebne wiedzieć więcej leniu ! - szturchnęła go w ramię i owinęła się ciaśniej kocem.
Zeszli gawędząc nad piękny staw na środku którego rosła wierzba, chyląca swe gałęzie ku wodzie. Odetchnęła głęboko i odwróciła się w stronę chłopców.
- No to na co was stać słabeusze ? - zaśmiała się przypominając sobie słowa siostry
Wszyscy popatrzyli na Liama, który podszedł bliżej i wyciągnął rękę nad wodą. Z jej powierzchni wyrwała się niesforna "kropla". Wzleciała do góry i przybrała kształt kuli. Po kilku sekundach, pojawiły się tysiące, a może miliony kropel, otaczające ich zewsząd dookoła. Unosiły się w powietrzu i wyglądały jak niewielkie kryształki. Były cudowne. Liam opuszczał rękę i wszystkie wróciły na swoje miejsce, tylko jedna wiedziona jego wzrokiem wędrowała w stronę Justine. Dziewczyna wyciągnęła rękę, a kulka stanęła prosto nad nią i spadła spływając powoli z powierzchni dłoni. Zayn podszedł do Justine i podał jej rękę.
- Otwórz. - powiedział z uśmiechem
Gdy Justine dotknęła ręki, wydawała jej się nadzwyczaj ciepła. Otworzyła ją a wprost ze środka dłoni buchnął płomień. Odskoczyła zdziwiona i parzyła śmiejąc się.
- Jakim cudem cię nie parzy ? - popatrzyła na niego zdziwiona
- To magiczny ogień. Dziwne prawda ? - zaśmiał się - Popatrz na niego ! - wskazał na Louisa
, który popatrzył na niebo i zamknął oczy.
Wokół zaczął wiać niewielki wiatr, który rósł w siłę. Robiło się coraz dziwniej. Chmury na niebie pędziły jak oszalałe. Zrobiło się ciemno. Wiatr wiał jak oszalały, liście fruwały w powietrzu. Podniósł rękę i z chmur zaczął spadać deszcz i wyleciała błyskawica. Justine podskoczyła. Wiatr ustał, niebo znów robiło się normalne, deszcz ustał. Co najdziwniejsze była zupełnie sucha.
- A to było...?
- To była siła wiatru. - popatrzył na nią trochę zmartwiony Niall.
Schylił się nisko i prawie dotknął ziemi. Podniósł niewielką pestkę i rzucił ją z powrotem na ziemię. Z ziemi wyłaniała niewielka roślinka, która stawała się coraz większa i większa. Z malutkiego drzewka urosła do rozmiarów gigantycznego drzewa i wcale nie miała zamiaru przestać rosnąć.
- Będziemy mieli drzewo na opał Niall ! - wrzasnął uradowany Louis, a Niall zmroził go wzrokiem.
- Każdy z nas ma jeszcze inne wrodzone dary, to tylko niewielka część z nich, służąca głównie na pokaz. - dodał Liam
- Niall potrafi uleczać, każdy z nas umie przeskakiwać między różnymi miejscami, ale to część zaklęcia. Możemy zmieniać wygląd, potrafimy czytać w myślach, mamy dar widzenia przyszłości, ale tylko tej najbliższej i wiele innych. - Zayn akcentował każdy dar z podekscytowaniem
- A ty Harry ? - uśmiechnęła się Justine
- Ja... - popatrzył na nią zadziornie i wygiął się dziwnie do przodu, wyciągając ręce.
Woda zawirowała unosząc się w górę, splatana przez węzeł nie gasnącego ognia. Wiał okropny wiatr. W stawie nie było już ani kropli wody. Ziemia zaczęła się trząść. Słup ognia i wody wzbił się w niebo i uderzył w chmury. Błyskawice uderzały w środek szalejącego wiru. Harry patrzył na niego w skupieniu. Włosy falowały mu do tyłu.
- Harry ! - zawrzeszczała pojawiająca się znikąd Kate - Mógłbyś przestać ?
Wszystko ustało, a Harry odwrócił się do niej, wycierając ręce w spodnie. Woda chlupnęła w impetem do stawu i ochlapała wszystkich wokół. Kate patrzyła na niego starając się opanować irytację. Louis i Niall parskali próbując opanować śmiech.
- Jak widać to nie jest oczywiste, że mamy nie zwracać na siebie uwagi Harry ? - przetarła spływającą z włosów kroplę wody i czegoś, co przypominało roślinę rosnącą kiedyś w stawie.
- Przepraszam... - wyjąkał, a Kate tylko przewróciła oczami.
- Idę się umyć... i wam też radzę... - odwróciła się gwałtownie i ruszyła w stronę domu, starając się nie uderzyć któregoś z przyjaciół swojej siostry.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Cali byli w błocie, wodzie i jakichś dziwnych, śliskich roślinach. Justine zgarnęła błoto z włosów i rzuciła nim w Harrego. Ten nie pozostał dłużny. Wszyscy rzucali się na siebie i turlali w błocie jak małe dzieci. Śmiali się jak nigdy przedtem. Gdy ktoś wstawał, za kilka sekund lądował z powrotem w brudnej mazi. To co zdarzyło się całkiem niedawno wydawało się być odległą przeszłością. Nikt nie pamiętał już o tym, że Justine prawie straciła życie. Wszystkie złe wspomnienia, przemyślenia, przesłoniła świetna zabawa. To najlepszy środek, by odpłynąć i zaciągnąć świeżego powietrza, które pozwoli trzeźwo spojrzeć na wszystko co się wydarzyło. Potrzebny jest oddech, który oderwie nas od wszystkiego, chwila zapomnienia, która stanie się wybawieniem od płaczu.
Włosy Justine wyglądały... były kupką zbitego błota. Wstała i próbowała uciekać. Harry stanął przed nią i gdy próbował ją złapać, odepchnęła go od siebie, a on poślizgując się na błocie wpadł do stawu. Justine wybuchnęła śmiechem i popatrzyła na wynurzającego się Harrego. Był cały mokry. Zaczął się śmiać, ale zaraz poderwał się z wody i zaczął biec w stronę Justine, która odwróciła i krzycząc zaczęła biec w stronę willi. Poślizgnęła się na schodach, a Harry wpadł na nią. Na szczęście zdążyła się odwrócić i nie zdążył zmiażdżyć jej twarzy. Uderzyła lekko tyłem głowy i trąc ją, wybuchnęła śmiechem czując na sobie cielsko Harrego. Patrzył na nią. Wlepiał swoje zielone oczy coraz głębiej. Powoli przestawała się śmiać. Sytuacja stawała się coraz dziwniejsza. Z sekundy na sekundę, Justine czuła się coraz bardziej nie komfortowo. Jego twarz zbliżała się coraz bliżej. Justine niewiele myśląc maznęła brudnym palcem po nosie Harrego i zostawiła na nim brązowy ślad.
- Teraz o wiele lepiej wyglądasz ! - uśmiechnęła się do niego uroczo - A teraz jakbyś mógł, zejdź ze mnie... - powiedziała uprzejmie.
- Jasne... - odparł speszony i odsunął się na bok, siadając na stopniu schodów.
Justine usiadła obok i popatrzyła w dal. Udawała, że nic się nie stało, że nie było w tym nic dziwnego. Odetchnęła głęboko patrząc na chłopców taplających się w błocie.
- Idę się umyć ! - klapnęła Harrego w kolano, wstając i ruszając w stronę wejścia do salonu.
Powiódł za nią wzrokiem. Poczuła, że po plecach przelatuje jej dreszcz. Zniknęła za zasłoną. Zostawiła jedynie odbicia stóp na każdym ze schodów. Harry odwrócił wzrok. Myślał o tym co zdarzyło się przed chwilą. Winił się za to co zrobił, a właściwie miał zamiar zrobić. To było mocniejsze od niego. A właściwie tak mu się wydawało. Może wcale nie chciał z tym walczyć ? Przecież powiedział sobie, że nigdy więcej. Nie chciał jej skrzywdzić... Nigdy...
*
Siemka ! 
Przepraszam, że tak dawno nie pisałem, ale aktualnie mam dość dużo zajęć... 
I trochę rzeczy z którymi muszę sobie jakoś poradzić :)
Dziękuję, że czytacie. ♥

piątek, 1 listopada 2013

Rozdział 7 : "Born of hope"

Zapanowała cisza. Justine patrzyła w ogień oczekując odpowiedzi. Kate biła się z własnymi myślami, nie wiedziała od czego zacząć, było tego tak wiele. Chłopcy tłukli się w kuchni, za chwilę dołączył do nich Harry i cała reszta. Śmiali się i krzyczeli. Justine nie mogła usiedzieć w miejscu, chciała wyjść i pośmiać się ze swoimi przyjaciółmi, ale wiedziała że nie może. W końcu chciała dowiedzieć się o co do cholery w tym wszystkim chodzi. Zabawę odłoży na inny termin. Z resztą obecnie nie było jej do śmiechu. Poznała matkę, oblicze swoje życia, o którym nie wiedziała, którego nigdy by się nie domyśliła. I po pierwsze była zła na chłopców. Nie powiedzieli jej o niczym, nie pomogli jej. Na prawdę nie wiedziała co o tym myśleć. Serce biło coraz mocniej, a każde zasyczenie ognia, powodowało, że podskakiwało do góry, oczekując jakiejś reakcji. Może trwało to zaledwie kilka sekund, a może całe wieki, lecz było gorsze niż ten ból. Od czego zacząć ? Kate zupełnie mieszało się w głowie. Justine spojrzała na starszą siostrę. Zdawało jej się, ze słyszy jej myśli.
- Co to za dom Kate ? - rozejrzała się dookoła po ogromnej jadalni z drewnianym sufitem. Z kuchni obok nadal dobiegała głośna rozmowa i śmiech.
Starsza siostra zmierzyła ją wzrokiem. 
- To twój dom Justine. Jedna z naszych rezydencji i zarazem jedyna w tym świecie. Tam skąd pochodzimy jest ich o wiele więcej kochanie i uwierz, ta to przy nich stara szopa. - uśmiechnęła się do młodszej siostry i patrzyła w jej zadziwione oczy
- Jak nasz dom ? Nasz dom jest w centrum Londynu, wcale nie mamy żadnej rezydencji. O czym ty w ogóle mówisz Kate ? Jaki inny świat ? Jestem tutaj nowa, ale nic nie zgrywa się do kupy. No dobra widziałam parę sztuczek, ale nadal nie wierzę, że to wszystko istnieje na prawdę. Proszę cię zrób coś, bym wreszcie wybudziła się z tego beznadziejnego snu, bo to wcale nie jest zabawne. 
Starsza siostra podskoczyła jak ukłuta z miejsca. Stanęła przed siostrą i wymierzyła jej w twarz z ręki. 
- Ałaaaa !!! - zawrzeszczała dziewczyna pocierając policzek
- Teraz też nie wierzysz ? - szmery za ścianą ucichły w drzwiach pojawili się chłopcy. Byli zupełnie poważni. - To nie żadne sztuczki Justine. Ten dom jak wiele innych należy do zakonu. - chodziła dookoła stołu gestykulując wyniośle - Jest jednym z wielu, ale jak już mówiła, jedynym bezpiecznym w tym świecie. Słuchaj uważnie bo nie mam zamiaru powtarzać. Są na świecie rzeczy, który nawet ci się nie śniły. Są światy o których wolała byś nie wiedzieć. Wojny o których wolałabyś nawet nie myśleć i ludzie okropniejsi niż to wszystko razem wzięte. Dlatego proszę cię, staraj się zrozumieć choć część z tego wszystkiego. Rozumiem, że to nie łatwe, ale kto powiedział, że życie takie jest ? Na swojej drodze spotykamy więcej pytań niż odpowiedzi. Jedna historia która się rozwiązuje, zapętla inne. Taka jest kolej rzeczy i nie próbuj z tym walczyć. Możemy tylko starać się jakoś dojść do końca tej drogi i rozplątywać te węzły, które blokują nam przejście. Żyj tak, aby przeżyć, bo wiedz, że twoje życie jest ważniejsze niż dziesiątki innych. Od wielu lat strzeżemy prawdy. Niewielu o niej wie i niewielu którzy wiedzieli uszło z życiem. Za kilka słów o tobie były mordowane całe wioski. - siostra stanęła na przeciwko Justine i popatrzyła jej prosto w oczy - Nie pochodzimy z tego świata. - jej słowa były pełne pewnego rodzaju czaru. Zdawało się, że ulatuje z nich magia. Wypowiedziała je z taką prostotą, niesamowitością, spokojem, a jednocześnie naciskiem, że aż przeszyły ją do wewnątrz. Choć usłyszała to słowo wiele razy, teraz dało jej coś do zrozumienia. Jednak nadal nic nie znaczyło. Było nienamacalne. Takie nie prawdziwe, a jednak posiadające pewne cechy które nakazywały jej w je wierzyć. Przecież nigdy tam nie była, nie dotknęła tamtej ziemi, nie oddychała tamtym powietrzem. Skąd ma wiedzieć, że siostra jej nie oszukuje, że to coś istnieje. Trudno jest uwierzyć w coś co jest tak oczywiste, a jednak nienamacalne. Widziała w parku czarną dziurę i nic więcej. Jej matka pojawiła się z nikąd. Jednak to zbyt nierealne. To nie ostateczny dowód.
- To skąd pochodzimy ? - chłopcy wnieśli herbatę i ciastka i postawili je na środku stołu - Nie rozumiem.... Skąd mam wiedzieć że istnieje coś takiego jak inny świat ? Przepraszam Kate, ale nigdy nie uważałam czegoś takiego jak inne rzeczywistości za coś naturalnego, prawdziwego. Skąd mam być pewna ? - poczuła smutek i wszechobecną niepewność
- Uwierz na słowo kochanie. - siostra uśmiechnęła się czule - Kiedyś będziesz musiała tam wrócić i wtedy przekonasz się na własnej skórze co oznacza słowo inny. - zrobiła nieokreślony gest - Nie chodzi o to, że jest on większy czy mniejszy. Wręcz przeciwnie do złudzenia przypomina ten świat. Jednak ludzie żyją tam zupełnie inaczej. Cywilizacja w tym świecie opierała się na technologii. Ludzie rozwijają tutaj narzędzia, którymi posługujemy się w życiu. My rozwijamy magię. Ulepszamy ją każdego dnia. To na niej oparty jest nasz świat. Pochodzimy ze świata, który dzięki nie żyje, który chłonie z niej to co najlepsze. Tutejsi ludzie nie posiadają pewnych zdolności, które my nabyliśmy miliony lat temu. Wiesz oni zabrali się za to od zupełnie innej strony. Rozpalali ogień za pomocą kamieni, pożywienie zdobywali z pomocą jakichś wyostrzonych patyków. My zrobiliśmy to inaczej. Rozwinęliśmy nasze zdolności umysłowe. Udało nam się rozpalić ogień myślą. Legenda mówi, że dostaliśmy ten dar od Stwórcy, który nie mógł patrzeć na naszą nieporadność. Tak więc się zaczęło. Zaczęło się od czterech żywiołów. Ognia, powietrza, wody i ziemi. Potrafiliśmy uciszyć wiatr by nie było nam zimno. Wyhodować owoce gdy byliśmy głodni. Ludzie uczyli się używać to co dostali. Rozwijali swoje zdolności i znajdowali dla nich coraz to doskonalsze zastosowania. Spisywali to w licznych księgach, które istnieją do dziś. Nasza moc jednak wciąż ewoluowała. Z pokolenia na pokolenie rosła w siłę i zmieniała swoje oblicze. Wkrótce nie władaliśmy tylko żywiołami. Mogliśmy czytać w myślach, podróżować bez zrobienia choćby jednego kroku, tworzyć bez użycia narzędzi, słowem staliśmy się niezwyciężeni. Nigdy nie wiadomo co przyniesie kolejne pokolenie. Jakie moce mogą ujawnić się w każdym człowieku. Jednak nie każdy zostaje obdarowany mocą. Są i ci, którzy tej mocy nie mają, lub tacy na których takowa nie działa. Istnieją zaklęcia blokujące niektóre rodzaje magii, lecz wiadomo powszechnie że z pewną wiedzą, lub szczęściem człowiek potrafi sam doskonale zablokować ich działanie. Zaklęcie to jedynie wskazówka pokazująca drogę na wprost. W miarę jak ludzkość się rozwijała rodziło się coraz więcej dzieci bez mocy. Ludzie albo zupełnie ją tracili, lub była znikoma i miała niewielką siłę. Podobno magia trzyma się tylko tego, kto ma czyste serce. Nie wiem jak z tym jest, ale rozpoczął się bunt. Obdarowani magią byli prześladowani, wielu z nas zginęło. Ci którzy utracili magię nie mogli pogodzić się z tym, że stracili jedyny środek którym mogli zdobywać pożywienie. Obalono całą władzę. Nakazano zwołać wielką radę, która miała obradować nad całą sytuacją, niepokojącą serca ludzi. Choć było to nieuchronne od wieków i zasada ta była zupełnie naturalna jak to, że ktoś rodzi się mądrzejszy lub głupszy, nie mogli się z tym pogodzić. Nie mogli pogodzić się z tym, że jedni mogą być lepsi od innych. W rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. Dar to nie tylko udogodnienie, ale i wielka odpowiedzialność. Dostaliśmy go po to, by odpowiednio go wykorzystać. Niektórzy nie potrafią zrozumieć jak wielkie to brzemię. Sprawa powoli się uspakajała. Zdawało się, że ludzie już pogodzili się z tym, że taka jest kolej rzeczy, że ich przodkowie nie posiadali zdolności. Wielu podróżowało między naszymi światami od wieków. Istniał portal, który po tym co potem się stało, został zburzony, lecz służył przez wieki. Nie wiem dokładnie komu i jak udało się go utworzyć, wiem jedynie, że nikomu nie udało się go ponownie odbudować. Przez ten portal przeszło wielu ludzi. Niektórzy z nich zamieszkali tutaj jednocześnie zrzekając się swoich mocy na rzecz tutejszej kultury i technologii. Myślałaś że skąd pełno tutaj opowieści o smokach, czarodziejach, magicznych stworach i tym podobnych ? To wszystko to opowieści z naszego świata, które przedostały się tutaj z niektórymi ludźmi i pozostały na zawsze. Sama widzisz jak wielkie jest pragnienie ludzi na tym świecie, jak marzą i tym by choć na chwilę poczuć magię. Nie mówię, że tutaj zupełnie jej nie ma. Jest, lecz w zupełnie innej postaci. Największą magią jest miłość, lecz i wiele chwil, i niepozornych momentów bywa częścią magii. Jej cząsteczka jest tutaj, lecz wciąż ukryta i nieświadoma, nie do końca rozpoznana w swej właściwej postaci. Tak więc i portal został zniszczony. Ludzie nie mieli wyboru, zostali odcięci od swojego świata, wiele rodzin, których ojcowie, lub matki zajmowały się przenoszeniem technologii z tego świata do naszego została rozłączona. A to wszystko dzięki Oliverowi. - zatrzymała się na chwilę w jej oczach pojawił się gniew, a pięść zacisnęła się tak mocno, że aż zbielały jej kłykcie - Przybył do stolicy i wskrzesił ducha sprzeciwu. Głosił o nieprawości, zniszczeniu i złu jakie niesie magia. Obalił wielką radę. Wraz z buntownikami i swoją niewielką armią ściął wszystkich co do jednego. Z dnia na dzień rósł w siłę, a jego imię niosło się coraz dalej. Nakazał palić i niszczyć wszystkie przedmioty związane z magią, karać i zabijać tych którzy takową byli obdarzeni. Mówił, że magia to zło, że to ona sieje niepokój i każdy kto przyczynia się do jej krzewienia jest winien śmierci. Tak mało o niej wie. Nikt nie wie o niej tyle co sam obdarzony ! Magia współistnieje z człowiekiem i nie da się jej rozdzielić, jest naszą częścią, dopełnia naszą duszę. Każdy z nas jej w pewnym sensie istotą magiczną. A on kazał nam się jej wyrzec ! Jak wielkim chciwcem trzeba być by nakazać czegoś takiego ! Pod jego uśmieszkiem i dobrocią płynącą z chęci pomocy wszystkim stał strach i chęć władzy. Dobrze wiedział, że istoty magiczne nigdy nie pozwolą na to, by ktoś taki jak on doszedł do władzy. Ale stało się. Zginęło wielu ludzi. Nie obwinia obywateli, choć nie twierdzę, że nie byli mało rozumnymi głupcami wierząc temu zbrodniarzowi. Przelał tyle niewinnej krwi by dostać bogactwa i kraj. Wprowadził żelazne prawa, które nakazywały między innymi niszczyć magię w samym zaczątku. Każdy miał obowiązek wydania maga pod karą śmierci. Ludzie bali się. Ci którzy nie zginęli z ręki Olivera i jego żołnierzy ukrywali swoje zdolności. Chowali swoje księgi i zapominali o dawnym życiu. Nie było to łatwe i rzeź która pochłonęła wiele wiosek i miast wciąż zbierała swe żniwo. Podbijano coraz to nowsze tereny. W Aindril stanął cudowny biały pałac, a biały władca zarządzał już prawie całym światem. Jednak to wcale nie koniec. Nie wystarcza mu to, że posiada władzę tam. Pragnie więcej. Jest coraz bardziej chciwy. Chcę dotrzeć tutaj. Pragnie odbudować bramę, a gdy mu się to uda, cały ten świat polegnie w chaosie. Choć sam prawi o okropności magii otacza się czarodziejami z różnych dziedzin. Stworzyli oni istoty niecielesne, zjawy, które w każdym człowieku powodują strach i obrzydzenie. Ich ciała przykryte są czarnym płaszczem. Nigdy nie odsłaniają swojej twarzy. Pali je słońce. Gdy kogoś dotkną uchodzi z niego życie. Rozpływa się. Jednak władca w całej swej doskonałości i panujących chaosie zapomniał o jednym. Nikt nie jest wieczny. Starzeje się biedak, a starość najwidoczniej mu nie służy, bo wprowadza coraz ostrzejsze przepisy i zabija nawet swoich zaufanych współpracowników. Pragnie lekarstwa na śmierć. Chcę być nadal piękny i młody. Wielu widzących szukało przez wiele miesięcy odpowiedzi na to pytanie. Powstała nawet specjalna rada. I pewnego dnia udało się. Jeden ze składników został odnaleziony. Znajduje się gdzieś tutaj. Na tej planecie. Dlatego chcę tutaj przybyć i jednocześnie zająć nowe tereny. Nie wie dokładnie co to jest i jak wygląda, lecz kobieta ta powiedziała mu, że wtedy zrozumie. Głupiec oczekuje czegoś co nie możliwe. Gdybyś wiedziała jakie okropieństwa wyczynia tym ludziom. Ale wiesz to tylko jedna z części tej całej pobieżnie opowiedzianej historii. Czarodzieje wcale się nie poddali. My wciąż walczymy. A najlepszym przejawem naszej walki jesteś właśnie ty. - dotknęła delikatnie siostrę i uśmiechnęła się szczerze - Nie zwątpiliśmy ani na chwilę. Choć o większości z tych rzeczy wiem jedynie z opowieści i ksiąg ich okropieństwo mnie przeraziło. Powstał tam pewnego rodzaju ruch oporu. I choć wojna ucichła i nikt już o niej nie słyszy, wciąż się toczy, a my nie wytoczyliśmy jeszcze najsilniejszego działa. - znów się uśmiechnęła - Wielu ludzi cierpiało i cierpi. Sama miałaś okazji zasmakować odrobiny tego bólu. Dla niektórych to codzienność. Rozdzieranie ran, nieokreślone cierpienie. Nie dziwi mnie to, że niektórzy dawno się poddali. Jednak w naszych sercach istnieje jeszcze iskierka nadziei. Wyobraź sobie jak odważni muszą być ci, którzy przeciwstawiają się temu wszystkiemu. Od dawna istniała przepowiednia zapowiadająca wojnę. Jednak była ona znana w niewielu kręgach i raczej nikt jej nie wierzył. Kto w czasie pokoju i sielanki zakrząta sobie głowę takimi głupotami ? Wszystko zmieniło się, gdy rozpoczęła się rewolucja, a potwierdziło, gdy na tronie zasiadł nie kto inny jak Oliver. Okrutny władca, jednak przez wielu postrzegany jako jedyny wybawiciel i miłosierny pan. I choć przepowiednia mówi o wielkim nieszczęściu i zagładzie jaka spotka ludzkość, mówi też o czymś jeszcze. Opowiada o mistycznej mocy. O czymś nieprawdopodobnym. Czymś co połączy wszystko w jedno, sprawi że powróci panujący niegdyś ład, jeśli takim ładem można nazwać to co panowało w minionych wiekach. Zrodzić miała się ona w pełnie, zimowego dnia, gdy gwiazdy utworzą wzór. Urodzi się w wielkiej miłości, wśród nadziei która będzie jedynym ludzkim uczuciem panującym jeszcze niezakazanie na świecie. Zwycięży każde zło, a za takowe "dobrze" wynagrodzi. Będzie potężniejsza niż ktokolwiek, piękniejsza niż najcenniejszy klejnot, a jej szacunek i władza będą większe niż te nadane królowej. I tak pewnego dnia w wiejskiej rodzinie, gdy nikt nie spodziewał się, że wreszcie nastąpi coś tak nieoczekiwanego na świat pojawiło się dziecko. Noc była wyjątkowo zimna. Uwagę wszystkich przykuły jaśniejące gwiazdy i dziwny znak, który pojawił się wraz ze zmrokiem. Ludzie wiedzieli, że to ta noc. Oliver wściekł się i kazał ściąć każde dziecko narodzone tej nocy. I tak się stało. Kilka tygodni później zapukali i do naszych drzwi. Pamiętasz ? - w jej oczach pojawiły się łzy - Trzymałam cię wtedy na rękach. Byłaś taka malutka. Płakałam i tuliłam cię do siebie. Nie mieliśmy ojca, mieszkałyśmy z matką. Byłam tak przerażona. To była jedyna osoba na świecie którą miałam. Przez tyle lat siadała ze mną przy ogniu i opowiadała historię, śpiewała pieśni i kołysanki, które sprawiały, że tak bardzo chciałam wrócić do tych czasów pełnych magii, gdy nie była ona zabroniona. Mama pokazała mi kilka sztuczek, ale nie mogłam nikomu o nich mówić. Tamtego dnia to ty przyszłaś na świat. Pamiętam jak obydwie z mamą cieszyłyśmy się i przygotowywałyśmy dla ciebie ubranka. Siedziałyśmy przy kominku i liczyłyśmy dni do twoich narodzin. Słuchałam twojego małego serduszka bijącego w jej brzuchu. Już wtedy tak bardzo cię kochałam. Obydwie kochałyśmy cię najbardziej na świecie. - Kate płakała. Mówiła przez łzy. Justine wcale nie pozostawała jej obojętna. - Urodziłaś się tamtego wieczora. Nikt nie spodziewał się, że to właśnie ty będziesz tą jedną. Ale wtedy pokazałaś kim jesteś. Mama trzymała cię wtedy na rękach. Siedziałam obok niej i patrzyłam jak płaczesz. Pocałowała cię w czoło. Przestałaś płakać a wokół domu coś zajaśniało. Pies zaczął wariować. Drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do środka. Choć raczej nie był to ktoś. Wyglądało to jak wielka niebieska kula. Spadła przed nasz dom jakby z nieba. Wpadła do środka z szumem wiatru i dziwnymi szeptami. W środku niej płonął ogień. Zaczęłam krzyczeć. Ona jednak wcale na to nie zważała. Uderzyła w ciebie i wypełniła blaskiem cały dom. Była taka ciepła. Szło z nią tyle dobroci. Drzwi zamknęły się, a pies zamilkł. Obydwie z mamą patrzyłyśmy na ciebie i długo zastanawiałyśmy się co też mogło to znaczyć. Mama doskonale wiedziała. Sama należała do zakonu. Była jedną z jego założycielek, lecz nigdy nie spodziewała by się, że to właśnie swoją córkę będzie musiała chronić. Potem nadszedł ten właśnie dzień. To było nieuniknione. Gdy wdarli się do środka i pojmali ją, moje małe życie zawaliło się, a serce pękło na pół. Istniejecie w nim tylko wy dwie. Jedną połową jesteś ty, drugą ona. Wtedy jedna z nich oderwała się. Chcieli nas wtedy zabrać. Nie wiem jak jej się to wtedy udało, ale wydarła się im i ryzykując swoją całą moc ucałowała nas w czoło i odesłała tutaj. Tyle pamiętam. Była niezwykłą czarownicą. - zatrzymała się na chwilę i otarła łzy - Teraz już wiesz dlaczego nigdy nie pozwoliłam ci mówić złych rzeczy na naszą matkę. Wylądowałyśmy na samym środku skrzyżowania. Wokół było pełno samochodów. Wszyscy hamowali i wyskakiwali wściekli ze swoich samochodów. Byłam tak okropnie przerażona. Trzymałam cię na rękach i nie wiedziałam co robić. Miałam pięć lat. Nigdy nie wiedziałam samochodów, nie stałam obok tak wysokich budynków, nie dotykałam stopami czegoś ta szorstkiego jak asfalt, nie słyszałam tak ogromnego hałasu. Rozpłakałam się. Stałam brudna z rozczochranymi włosami, niewiele wyższa od linii zderzaka od samochodu z tobą na rękach. Ten cały szał który wtedy nastąpił. Wiedziałam jedno, że muszę się tobą opiekować za cenę własnego życia, bo tylko wtedy mogłam jednocześnie uchronić ciebie i mamę. Teraz już jej nie ma... - wybuchła płaczem 
- Kate ja... ja przepraszam... - Justine przytuliła swoją starszą siostrę najmocniej jak potrafiła - Tak bardzo cię kocham Kate, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo.
- Ja ciebie też Justine i obiecuję siostrzyczko, że nigdy, ale to nigdy nie pozwolę bym mogła stracić i ciebie. - przytuliła ją jeszcze mocniej 
- Twoje życie jest moim życiem Kate. - wykrztusiła przez łzy - Nie przeżyła bym bez ciebie, dobrze o tym wiesz.
- Justine. - spojrzała prosto w jej zapłakane oczy - To ty jesteś Zrodzona z Nadziei. 

c.d.n

Siemka ! 
Mam nadzieję, że rozdział choć trochę się wam spodoba :) 
Jest troszkę dłuższy niż poprzedni i troszkę mnie rozczulił gdy go pisałem, ale... xD
Dziękuję, że czytacie :)

czwartek, 31 października 2013

Rozdział 6 : "Don't touch me !"


- No słucham ! Macie mi coś ciekawego do powiedzenia ?! - patrzyła wściekła na piątkę niewinnie patrzących chłopaków.
Jej głos odbijał się echem wokół starych kamienic, otaczających tereny parku. Było późno i bardzo zimno, jednak nerwy powodowały, że zapominała o całym świecie. Zapomniała o czekającej i zapewne odchodzącej od zmysłów siostrze. O zgubionym plecaku, pieniądzach, telefonie i całym tym bajzlu, który jeszcze kilkanaście minut temu tak bardzo ją martwił. Teraz jej głowę zaprzątały zupełnie inne myśli. Były o wiele ważniejsze, doniosłe, bo powodowały, że inne zupełnie zanikały. Bała się, a strach w połączeniu z wściekłością i rozpaczą powodował furię. Zaczęła się trząść. Dreszcze przechodziły jej po plecach. Wiatr wdzierał się za założoną niedbale kurtkę. Patrzyła na nich i zaczęła płakać. Czuła się tak okropnie bezsilna. Stała przed czymś, czego nie rozumiała. Czekało ją to, czego nie chciała. Właściwie sama nie widziała czego się jeszcze spodziewać. Harry widząc jej łzy podszedł bliżej. Stanął przed nią, schylił głowę i patrzył na ocierającą rękawem łzy dziewczynę. Podszedł o krok bliżej i wyciągnął ręce by ją mocno do siebie przytulić.
- Nie dotykaj mnie ! - odsunęła się odruchowo do tyłu, tamując potok łez - Odsuń się ode mnie ! Słyszysz ?! - krzyknęła przez łzy i poprawiła opadające na twarz włosy.
- Justine... - Harry patrzył na nią ze zdziwieniem
- Co Justine ?! Teraz mówisz Justine ! - popatrzyła z wyrzutem
- O co ci chodzi ? - był widocznie poirytowany
- Kilka minut temu zginęła moja matka, prawie zginęłam ja i ty się pytasz o co chodzi ! A moi najlepsi kumple zjawili się nie wiadomo skąd i zaczęli wyczyniać, to... to co... - zrobiła dziwną minę - Wiedzieliście i nic mi nie powiedzieliście. Oszukiwaliście mnie przez kilka miesięcy. Wszyscy mogliśmy tam zginąć i ty się pytasz o co mi chodzi ? - parsknęła - Liczyłam że chociaż odpowiesz, ale najwidoczniej nawet tego nie potrafisz zrobić dla naszej "przyjaźni".
- To nie jest takie proste... - spojrzał na nią smutniejąc
- Taa... Jakbyś nie zauważył, to kilka minut temu przeżyłam coś, co raczej nie zamyka się w granicach normalności i na pewno nie da się tego prosto opisać. Więc nie pieprz mi tutaj, że coś nie jest proste, bo te twoje "nie proste" rzeczy chcą zabić moich najbliższych i mnie.
- Zamknij się na chwilę i lepiej zrozum, że lepiej było dla nas wszystkich, byś o niczym nie wiedziała. Nie wiesz nic Justine. Myślisz, że nam łatwo było cię okłamywać ? Patrzeć na ciebie jak codziennie się uśmiechasz, jak wracasz sama do domu nieświadoma tego wszystkiego ? Ale nie mieliśmy wyjścia. To, że powiedzielibyśmy ci o wszystkim nie wskórało by niczego dobrego. - odetchnął głęboko i spojrzał łagodnie na dziewczynę - Przepraszam cię Justine, ale nie mogłem nic zrobić, chociaż nie wiem jak bardzo bym chciał. Proszę cię, zrozum, lub przynajmniej postaraj się zrozumieć, że w pewnych okolicznościach panują specjalne prawa, na które nie mamy wpływu, a gdy spróbujemy zerwać jedno z nich, możemy słono za to zapłacić.
- Proszę cię, powiedz mi o co w tym wszystkim chodzi bo oszaleję. - popatrzyła na niego błagalnie
- Nie wiem Justine... Nie wiem czy jesteś gotowa... - popatrzył na nią zmartwiony
Ledwo zdążył dokończyć zdanie, a tuż za nim, nie wiadomo skąd, jak grom z jasnego nieba, rozpływając się w powietrzu i płonąc niebieskim płomieniem pojawiła się Kate. Spadła delikatnie i powoli jak rosa, rosnąc w niebieskim blasku, a błękitne płomienie rozpływały się wokół niej.
- Ale ja wiem, że jest już gotowa. A raczej nie ma wyjścia. - spojrzała na chłopaka, który zmieszał się i ukłonił jak reszta. Popatrzyła na zdziwioną Justine. - Mówiłam wam, że macie ją pilnować ! Wyraziłam się mało wyraźnie ! Co to jest ?!?! - wskazała na potargane i brudne ubrania Justine
- Przepraszamy... - zaczął Liam
- Ty też ! - wściekła się Justine - Ty też o tym wiedziałaś i nic nie powiedziałaś !? - spojrzała z wyrzutem na siostrę
- Co jej zrobili ? Co tu się działo ? - zignorowała młodszą siostrę - Mieliście nie dopuścić do czegoś takiego. Miałam chwilę przerwy i wy od razu wszystko spieprzycie !
- Nie chcieliśmy. Nie mogliśmy jej pomóc, to nie nasza wina. Staraliśmy się jej pomóc, ale ktoś rzucił na nas zaklęcie. Cudem udało nam się wyrwać, sama wiesz, że nasza moc jest na razie ograniczona. Bardzo cię przepraszamy. Bardzo przepraszamy pannę Justine. Jest nam tak okropnie przykro. - w oczach Zayna pojawiły się łzy
- Zamknijcie się wszyscy ! - Kate starała się je przerwać - Nie przerywaj mi Kate i nie ignoruj tego co mówię ! Przed chwilą zginęła nasza matka Kate. - spojrzała na wytrzeszczającą oczy i bladnącą dziewczynę - Nie wiem o co tutaj chodzi, nie wiem dlaczego mi tego nie powiedzieliście, wiem, że mnie oszukiwaliście, ale musieliście mieć do tego jakiś powód. Możecie kłócić się o to kto zawinił, ale to i tak niczego nie zmieni, nie cofnie czasu, więc po co tracić ten, który nam jeszcze został, na bezsensowną gadaninę ? Proszę was o jedno, wyjaśnijcie mi wreszcie o co w tym wszystkim chodzi !
Kate popatrzyła na Justine. Patrzyła jej prosto w oczy. Pojawiło się w nich kilka łez, ale nie wypłynęły. Zdusiła je w sobie i opanowała emocje.
- Jak to umarła ?
- Zabili ją i prawie udało im się zrobić to samo ze mną.
- Kto ją zabił ? Czemu dała się zabić ?! - wywrzeszczała patrząc na dziewczynę, a je emocje starały się wyrwać z klatki wiążącej je w środku.
- Nie mam pojęcia Kate, może ty mi powiesz ? - popatrzyła na starszą siostrę bijącą się z myślami
Zapanowała cisza. Zza rogu wyszedł mężczyzna prowadzący psa. Przeszedł obok patrząc na stojąca na środku drogi grupkę ludzi. Obejrzał się jeszcze do tyłu i poszedł dalej, by zniknąć gdzież na najbliższym skrzyżowaniu.
- Daj mi rękę Justine. - uśmiechnęła się Kate - A wy wiecie co robić chłopcy - zwróciła się do reszty
Wszyscy powoli znikali, unosząc się w jasnych płomieniach. Justine podała rękę starszej siostrze. Poczuła dziwny zawrót w głowie. Świat zawirował i stała obok starego budynku, który wydawał jej się dziwnie znajomy. Trochę kręciło jej się w głowię. Rozejrzała się dookoła. Ponura okolica. Stare, wysokie kamienice, niczym nie wyróżniające się od sąsiednich, nudne ulice. Byli w starszej części miasta. Wydawało by się, że już kiedyś już tu była. Szli dalej. Cała siódemka bez słowa szła wzdłuż ulicy, aż doszli do do jej końca. Droga się skończyła. Nie było już tutaj kamienic. Na końcu ulicy stał jedynie stary mur i równie stara latarnia. Nie odznaczały się niczym szczególnym od pozostałego wyglądu całej dzielnicy. Dodawały jej raczej pewnego klimatu. Choć ulica kończyła się za kilka kroków wcale nie mieli zamiaru zawrócić. Zatrzymali się dopiero przed starym murem, który jak się okazało był znacznie wyższy, niż zdawało się z pewnej odległości. Kate podeszła do latarni. Dotknęła jej ręką, a żarówka zmieniła kolor na identyczny jak ten, w którym pojawiła się siostra. Błysnął i rozświetlił okolicę. Dopiero teraz Justine zauważyła, że lampa ma piękne zdobienia i wypisane coś w rodzaju znaków, których zupełnie nie rozumiała. Zamknęła oczy i nim zdążyła mrugnąć wraz z falą światła znalazła się na drodze za bramą. Patrzyła za siebie i gdy odwróciła się by spojrzeć co znów ją czeka, zaniemówiła. Droga wiodła do pięknego, starego i ogromnego domu. Przypominał on raczej mini pałac, jednak okolica była bardzo ponura. Otaczały go ponure, stare drzewa.
- Ale jak ? - otworzyła oczy ze zdumienia i śledziła wzrokiem wszystko dookoła
- To nie takie trudne. - uśmiechnął się Niall
Spojrzała za siebie na bramę i znów na piękny, ogromny dom. Nie możliwe, że nie widziała go z daleka. Mur nie jest aż tak wysoki.
- Ludzie go nie widzą. Chroni go magia. - Louis zdawał się czytać w jej  myślach
- Właściwie to nikt go... - starał się dodać Liam
Szli dalej, a Justine rozglądała się, dziwiąc się wszystkiemu co widzi. Nie sądziła, że zobaczy kiedyś coś takiego. Że zobaczy na prawdę dom ze swoich snów. Była tym przerażona i jednocześnie podekscytowana jak nigdy przedtem. Kamienie na drodze trzeszczały przy każdym kroku, drzewa choć ponure, zdawały się kłaniać nowo przybyłym gościom. Weszli na werandę i do środka. Kolejne Déjà vu. Dom był na prawdę ogromny. W wielkim holu do którego właśnie weszli, klatka schodowa wiodła dwa piętra do góry, kończąc się kryształowym świetlikiem w suficie. Był bajeczny. Z holu przez kilka drzwi można było wejść do różnych pomieszczeń. Mimo, że było tak urokliwie, widać było, że nikt od dawna tutaj nie sprzątał. Meble, a tak przynajmniej wydawało się Justine, przykryte były białymi nakryciami. Ogromny żyrandol z cudownymi kryształkami, nadający uroku całemu pomieszczeniu zdawał się już nie wytrzymywać własnego ciężaru i jakby ostrzegał że zaraz spadnie i roztłucze się z hukiem na dawno nie widzianych gości. Ten dom był tak idealny. Jego styl powalał na kolana. Był tak elegancki, majestatyczny. Każdy detal, każdy dodatek dodawał mu większego blasku i choć przyćmionego teraz przez pierzynkę kurzu, zapierał dech.
- Czas tu trochę posprzątać. - odparła Kate. Podniosła ręce do góry wdychając powietrze i zamykając oczy. Wszystko zaczęło jaśnieć na niebiesko. Nakrycia, podłoga, ściany, całe pomieszczenia wypełniły się blaskiem. Zapanował szum. Do środka wdarł się wiatr. Coś latało w powietrzu, przemieszczało się z miejsca na miejsce. Blask powoli ustawał, a ostatnie trzasku ucichły. Ostatnia zamknęła się komoda, obok schodów. Justine patrzyła z otwartą buzią.
- To tylko sztuczka kochanie. - uśmiechnęła się starsza siostra - Chodź.
Weszli do ogromnego pokoju, który zapewne był jadalnią, a to dlatego, że znajdował się tutaj duży, ciemnobrązowy stół  z wieloma książkami. Usiedli przy nim, a Louis i Niall weszli do pomieszczenia obok by przygotować coś do picia. Justine uśmiechała się na samą myśl, co też oni mogą przygotować. Była tak strasznie podekscytowana. Przez całe życie pragnęła przeżyć coś niezwykłego i teraz to się dzieje. Wiedziała, że jest kimś więcej niż tylko zwykłą dziewczyną, że jej życie jest niezwykłe, że uczyni coś, czego nie zrobi nikt więcej. Teraz czuła to samo, ale jeszcze bardziej i była z tego dumna. Jednocześnie bała się bardziej niż wtedy, gdy były to tylko marzenia i próby podbudowania własnych ambicji. A może to tylko jedynie sen ? Zaraz wybudzi się i będzie pragnęła, by znów tu wrócić. Ale czy było by warto ? Do świata, który za wszelką cenę, chcę ją zniszczyć ? Do kogoś kto pragnie jej cierpienia ? Lecz jeśli jest komuś potrzeba, jeśli inni nie poradzą sobie bez niej, zawiedzie ich. Jej matka mówiła, że tak wielu już zginęło i zginie jeszcze więcej. Ona nie może do tego dopuścić. Przecież nie pozwoli by inni ginęli, gdy ona stchórzy i się podda.
- Trochę tu zimno Harry - Kate spojrzała na siedzącego na przeciwko chłopca i na kominek
Wstał i podszedł do niego. Zaczął nakładać leżące obok drewno i wstał patrząc na nie.
- Co chcesz wiedzieć ? - spytała spoglądając na Justine
- Wszystko ! - w kominku buchnęły płomienie

Siemka ! 
Przepraszam, że tak dawno nie dodawałem rozdziału, ale nie miałem czasu.... Przepraszam :)
Mam nadzieję, że ten, chociaż krótki, spodoba się wam. xD
Dziękuję za komentarze i zapraszam do czytania ^_^

niedziela, 13 października 2013

Rozdział 5 : "Please stop..."

Podniosła głowę i odruchowo odsunęła się do tyłu. Stał przede nią wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna. Spod jasnych, tłustych włosów okalających spocone czoło, jaśniały cudowne niebieskie oczy, skrywające zło jakiego dopuścił się niewątpliwie ten człowiek. Był dużo wyższy od Justine. Uśmiechał się szyderczo i przenikliwie przyglądał się dziewczynie. Mimo że był oprawcą jej matki, stwierdziła że jest nieziemsko przystojny. Nerwy i strach toczyły batalię w niewielkim ciele Justine. Nie wiedziała co zrobić. Jeśli spróbuje uciec lub choć przesunąć się do tyłu, ogromna ręką mężczyzny i tak ją złapię. Ale co ma zrobić ? Lepsza kiepska próba niż bezczynne siedzenie w miejscu, które nie przyniesie żadnych efektów. Nie czuła bólu. Nawet zapomniała o ranie na ramieniu. Mężczyzna zbliżył się jeszcze na krok. Justine poderwała się na równe nogi i zaczęła biec. Uciekała i ku jej zdziwieniu zauważyła że nikt za nią nie biegnie. Słyszała tylko cichnący śmieszek.
- Brać ją ! - powiedział poważniejąc i patrząc na cienie czające się gdzieś w oddali.
Justine biegła dalej nie zważając na słowa mężczyzny. "Uciekaj !" - słyszała odbijające się w głowie słowa matki. Nagle stało się coś dziwnego. Tuż przed nią z małej "kropelki" czerni zmaterializował się cień. Zatrzymała się tuż przed nim. Stanęła w miejscu i skręciła zaczynając biec w bok. Biegła i pojawiały się kolejne czarne postacie. Czuła jak rośnie w niej panika. Biegła między drzewami. Cienie wyprzedzały ją i szeptały między sobą. Spojrzała za siebie. Tak okropnie się bała. Jej oddech szalał, a serce wcale nie było mu dłużne. Słyszała jak szybko bije. To wszystko było tak cholernie nieprawdopodobne. Marzyła aby ten sen wreszcie się skończył. Uderzyła w coś i odbijając się upadła na ziemię. Stał przed nią ten sam jasnowłosy mężczyzna. Tym razem śmiał się znacznie głośniej.
- Myślałaś że uciekniesz ? - odezwał się przybierając spokojną minę - Głupia... - odwrócił się i popatrzył za siebie jakby oczekiwał, że nadejdzie ktoś jeszcze - Nam nikt nie ucieknie. - uśmiechnął się spoglądając prosto w oczy dziewczyny - Nawet nie próbuj. Nie radzę. - uśmiechał się uroczo.
Justine nie miała zamiaru go słuchać. Poderwała się i nim zdążyła postawić jeden krok, poczuła przeraźliwy ból na środku pleców. Rozpływał się po całym ciele, powodując niewyobrażalne cierpienie. Wszystko co czuła do tej pory ustąpiło miejsca bólowi. Nigdy nie czuła nic okropniejszego. Mężczyzna oderwał rękę od dziewczyny i ból ustąpił. Wiła się, płakała i wrzeszczała. Popatrzyła na niego i ból znów przeszył całe ciało. Tym razem był bardziej okropniejszy i nie ustawał. Zdawało się, że łamie w niej każdą kość i miażdży od środka. Znów powoli ustawał. Uspakajała się. Łkanie stawało się coraz cichsze. Patrzyła na stojące wokół cienie.
- Liczyłem na coś więcej dziewczynko. - zaśmiał się przewracając ją nogą na bok. Z jej ramienia lała się krew. Tętniło i powodowało ból, który wydawał się malutkim ukłuciem przy tym co czuła przed chwilą. Oddychała ciężko i patrzyła na mężczyznę. - Będziesz grzeczna ? - nie miała siły odpowiedzieć. Kolejna porcja bólu przeszyła jej ciało. Poczuła jak pali ją od środka. Krzyczała, a krzyk stawał się przytłumiony. Odlatywała. Czuła że już nie może. Pragnęła końca, ale on wcale jej nie słuchał. Dławiła się. Przenikliwe cierpienie trawiło powoli jej świadomość. Odchodziła od zmysłów. Dotknął krwawiącego ramienia, które buchnęło krwią. Zawyła. Nie miała siły krzyczeć. Rozdzierało jej ciało. Miała nadzieję, że to już koniec, że tak właśnie wygląda śmierć. Pragnęła jej jak nigdy przedtem. Chciała umrzeć. Ból powoli ustawał. Leżała zalana łzami z głową w błocie. We włosach miała pełno liści. Nie miała siły się poruszyć. Cała drżała. Powoli odzyskiwała resztki sił. Przewróciła się gwałtownie na bok. Oddychała głęboko, starając się powstrzymać płacz. Pluła krwią. Każda cząsteczka jej ciała wydawała się być zmiażdżona. Mężczyzna obszedł dookoła i przykucnął przy jej twarzy. Podniósł brodę w górę i uśmiechnął się do łkającej dziewczyny.
 - A teraz będziesz grzeczna ? - tak strasznie się bała. Mężczyzna był coraz bardziej podirytowany. - Odpowiedz ! - był wściekły.
Justine zebrała w sobie resztę powracających sił.
- Proszę... Proszę... - patrzyła na niego błagalnym wzrokiem ze łzami w oczach
Zaśmiał się i puścił jej brodę.
- To był dopiero początek i nie zmuszaj mnie, abym pokazywał ci więcej. - podszedł bliżej i poważnym wzrokiem spojrzał na leżącą na ziemi Justine - Ale nie ciesz się. Gdybym mógł już bym cię wykończył, ale jesteś kimś ważnym i sam Pan Oliver się tobą zajmie. - uśmiechnął się - Już nie mogę doczekać się jak zobaczę cię w jego rękach. On umie zając się takimi jak ty. A szczególnie wyjątkową osóbką jak ty kochanie. Aż nie mogę się doczekać widoku jak zdychasz. - zacierał ręce i chodził wokół dziewczyny - Przez ciebie zginęła cała moja rodzina. To w twojej obronie stanęła moja matka i ukochana żona. - załkał - Bo cię chroniły suko ! - pociągnął ją za włosy, płakała - To przez ciebie codziennie ginie tylu ludzi. Bo wierzą w przepowiednie. Wierzą w stare brednie i przeciwstawiają się jasnemu planowi Pana. Gdyby cię teraz widzieli... - kpiąco popatrzył na Justine - Wybawczyni w której posiadali tak wielkie nadzieje, która miała władać tak wielką mocą, leży i wyje z bólu. Nie wstyd ci ? - zaśmiał się - Wiedziałem, że te przepowiednie to tylko jedna wielka brednia. Bo nikt ! Nikt nie jest wspanialszy od samego Pana Oliviera, rozumiesz ? Postawili sobie ciebie jako przykład. Ginęli tysiącami wierząc, że im pomożesz, że giną w słusznej sprawie, a ty nic. Jesteś nikim rozumiesz ? - parsknął - Liczyłem na coś lepszego...Na jakąś wielką bitwę, albo jakikolwiek opór. Nawet miałem nadzieję, że zginę w słusznej sprawie i zostanę hojnie nagrodzony w zaświatach. A ty nie stawiasz żadnego oporu... Jesteś taka słaba. - zakpił - Obserwowaliśmy cię tyle lat. Gdy byłaś mała wydawało się, że coś z przepowiedni ma sens. Wykazywałaś pewne predyspozycje, ale teraz ? Wykończył by cię byle sługus. I ciebie śmią nazywać wybawczynią ? - zaśmiał się głośno - Nie jesteś więcej warta niż ta twoja szmatława matka. Zginiesz jak ona i jej chore wyobrażenia. Teraz wstydzi się za ciebie widząc jak umierasz. A tak się upierała, że jeszcze nam pokażesz, że nadejdzie dzień w którym wszystko się zmieni. Była równie głupia jak ty. - śmiał się coraz głośniej - Marzyłem o dniu w którym przerwie granicę i da nam dostęp do ciebie i stało się. Czar prysnął. Ochronne zaklęcie zupełnie się zatraciło. Poświęciła niepowodzenie po to, by pomóc ci uciec. Wiedziała, że prędzej czy później i tak uda nam się je przełamać. I stało się ! Dzisiaj byliśmy gotowi. W sumie sam zastanawiam się jak udało jej się uciec i cię ostrzec... Najważniejsze, że już na nic nie jest nam potrzebna. - stanął przed jej twarzą. Pochylił się i pocałował w czoło powodując okropny ból. - Teraz już nikt ci nie pomoże. - buchnął przeraźliwym śmiechem.
Nagle śmiech ucichł. Słychać było świst. Justine poczuła, że to jeszcze nie koniec. Że jeszcze nie wszystko stracone. Poczuła czyjąś obecność. Kula niebieskiego światła rozpromieniała okolice mknąc w stronę potężnego mężczyzny. Jej światło było niewinne, kojące. Mknęła z ogromną prędkością z ciemnego zakamarka parku. Mężczyzna wyciągnął z pochwy jaśniejący w blasku miecz i odbił zmierzającą wprost kulę światła. Miecz najzwyczajniej w świecie ją rozbił i pochłonął resztę światła jaśniejąc na niebiesko. Pojawiły się kolejne kule. Wokół aż drżało. Każda kula emitowała dźwięk, który przypominał brzmienie trzeszczącego ładunku elektrycznego. Miecz świstał w powietrzu odbijając kule. Posługiwał się nim całkiem zgrabnie. Justine patrzyła ze zdziwieniem na całą sytuację. Cienie stanęły w obronie mężczyzny. Biegły w stronę z której wydobywał się ogień. Trwało to dosłownie kilka sekund. Płomienie pojawiały się coraz bliżej. W końcu zauważyła niewyraźną postać biegnącego Harrego. Z jego rąk wylatywały dziwne kule, które uderzały w broniącego się mężczyznę. Cienie wyszły z ukrycia. Stały na samym środku. Jakby znikąd wraz ze smugą światła pojawił się Liam, Louise i Zayn. Przemieszczali się tam i z powrotem, niszcząc cienie, wiązkami różnokolorowego światła. Nagle wszystko ustało. Harry stanął naprzeciw patrzącego nań gniewnie mężczyzny. Schował miecz i uśmiechnął się szyderczo do Harrego. Zrobił nieokreślony gest i zacierając ręce wyrzucił w stronę chłopaka wiązkę światła, którą Zayn odbił jednym ruchem ręki. Po prostu machnął, a ona  zatrzymała się, trzymana przez połyskującą niewyraźnym jasnym światłem tarczę.
- Widzę że znowu się spotykamy ! - zaśmiał się mężczyzna
- Co jej zrobiłeś ?! - Harry płonął gniewem - Zapłacisz mi za to !
- Ma to na co sobie zasłużyła. - popatrzył najspokojniej na świecie
Za Harrym stała cała gwardia. Pojawiało się więcej cieni.
- Nie uda wam się nic na to poradzić i dobrze o tym wiecie. - zaśmiał się mężczyzna - Zginie, a Pan Oliver wygra. Możecie zginąć, albo przyłączyć się do nas. Wybierajcie...
- Giń szmato ! - wykrzyczał wściekły Harry i wyrzucił wiązkę niebieskiego ognia.
Zaczęła się bitwa. Dwie wiązki światła biły się o przewagę. Szala wciąż przechodziła na stronę innego zwycięzcy. Chłopcy walczyli z cieniami. Nagle tuż przy Justine pojawił się blondyn. Podniósł głowę dziewczyny do góry i przytulił mocno do siebie. Zaczął płakać...
- Tak mi przykro Justine... - zniknęli i pojawili się kilka metrów dalej, gdzie nie dosięgały ich kule magicznego ognia. To było przerażające przeżycie. Justine wytrzeszczyła oczy. W jednej sekundzie przemieścili się między drzewami i oglądali walkę z zupełnie innego miejsca.
- Jesteś już bezpieczna kochanie... Tak bardzo cię przepraszamy... - popatrzył na rękę dziewczyny i spływającą po niej krew.
Justine spoglądała na Harrego, widziała jedynie niewyraźne niebieskie światło. Popatrzyła w niebieskie, pełne smutku oczy Irlandczyka, który dotykał jej ramienia. Ściągnął ubranie Justine. Dziewczyna zasyczała z bólu. Jego oczy były pełne współczucia. Dotknął delikatnie rany, która zaczęła piec. Z jego palców bił kojący blask. Rana zniknęła. Ze łzami popatrzył na Justine i mocno ją przytulił. Pocałował ją w czoło. Wszelki ból przestał istnieć. Ten chłopak niósł ze sobą spokój, miłość, która nie tylko koiła rany zewnętrzne, ale i dawała spokój. Pocałował ją w czoło. Dotknął ręką jej brzucha. Światło objęło całą Justine. Poczuła przyjemne łaskotanie i ból ustał. Poczuła jak wraca utracona energia. Popatrzyła na Nialla, który klęczał obok niej i rzuciła mu się na szyję.
- Dziękuję... - przytuliła go najmocniej jak mogła - Tak bardzo ci dziękuję... Nawet nie wiesz i..
- Wiem. - uśmiechnął się przez łzy - Wiem co czujesz Justine. Masz siły by wstać ? Musimy uciekać !
Nagle wokół rozległ się ogromny huk. Niebieskie światło zwyciężyło. Nastała cisza. Spojrzeli w stronę mężczyzny. Opadał na ziemię stękając. Wokół zaczął wiać silny wiatr. Robiło się przeraźliwie zimno.
- Uciekajcie ! - wykrzyczał Harry
Niall złapał Justine za rękę. Nagle Justin zdawało się, że współistnieją z powietrzem, że tworzą jedność. Płynęli z wiatrem, przenosili się z nieokreśloną prędkością, zaginając wszelkie wyobrażenia. Wszystko było tak niewyraźne, przemijało tak szybko. Gonił ich ogień. Przerażający palący wszystko ogień, starał się za wszelką cenę dosięgnąć Justine. Stanęli w miejscu. Dziewczyna prawie wywróciła się do przodu, na szczęście Niall zdążył w porę ją złapać. Nie przywykła do tego typu przemieszczania się. Stali na drodze wiodącej dookoła parku. Patrzyli na niego. Rozejrzała się wokół. Ogień mknął wprost na nich. Zayn, Louis, Harry, Liam, Niall i Justine chwycili się za ręce. Justine drżała ze strachu. Ścisnęła mocniej dłoń blondyna. Ogień dotarł do końca parku i huknął przerażająco. Justine otworzyła oczy ze zdumienia. Ogień cofnął się do środka parku z zadziwiającą prędkością i jak wessany przez odkurzacz zniknął wraz ze wszystkimi zniszczeniami we wnętrzu czarnej dziury. Dziewczyna puściła dłoń Nialla. Wokół było spokojnie. Zupełnie jakby nic się nie stało. W parku panowała cisza. Nikt niczego nie zauważył. Wszystko było jak przedtem. Odwróciła się do chłopaków i zmierzyła ich gniewnie wzrokiem.
- Może ktoś mi wytłumaczy o co tutaj chodzi ! - wykrzyczała

Siemka !
Dziękuję że czytacie i komentujecie... Mam nadzieję, że wam się podoba xD
Mam nadzieję, że szybko uda mi się dodać następny. 
Do kolejnego rozdziału !

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 4 : "When the darknes comes"

Minęła kolejna lekcja i następna. Wszyscy byli dzisiaj tacy mili. Zmiana wyglądu na pewno pomogła Justine. Wiedziała jedno, że jej przyjaciele nie są z nią tylko dlatego, że dobrze się ubiera, czy budzi zachwyt. Poznali ją gdy wyglądała zupełnie inaczej i polubili taką jaka była. Ten niewielki szczegół to tylko malutkie uproszczenie wszystkiego. Na dłuższą metę i tak nic nie da. Bo wiecie najpiękniejsza jest droga, a nie sam cel jak powiadają. I taka jest prawda. Gdy już coś mamy nie doceniamy tego jak wtedy gdy to chcieliśmy dostać, gdy zdobywaliśmy. Dlatego też, aby nie było nudno każdy wyznacza sobie nowy cel. Ludzi już nie dziwił inny image Justine, choć niektórzy wciąż dopatrywali się w niej nowej koleżanki. Tak nie było. Mimo że powłoka trochę się zmieniła, wnętrze pozostało nietknięte. Wciąż była silna, ale nie zdawała sobie sprawy że jej życiowa siła znów zostanie wystawiona na próbę. Czuła się zupełnie odmieniona. W pobliżu swoich klasowych rodzynków była swobodna i miała nieograniczone poczucie że nic jej nie zagraża. To nie jedyne co zastanawiało Justine. Gdy widziała innych ludzi czuła jacy są. Z nimi było zupełnie inaczej. Nie czuła zupełnie nic. Wyjątkiem był Harry, który sprawiał, że jej serce stawało się gorące. Choćby nie wiem jak chciała opanować myśli o nim, nie potrafiła. Był pierwszym człowiekiem w jej nowym życiu, który podszedł i coś powiedział. Od niego zaczęło się to wszystko. Gdy zatopiła się w jego zielonych oczach wszystko co było kiedyś, zupełnie przeminęło. Zniknęły myśli które kiedyś ją dręczyły, a rany po nich wypełniła dziwna radość. Zagoił się smutek i rozpacz, a obrazy które kiedyś dręczyły ją całymi nocami rozpadły się w drobny mak. To właśnie robił z nią Harry i cała reszta. Powodowali że nie wiedziała co myśleć o samej sobie. Jakiś głos wewnątrz kazał jej uciekać. Coś mówiło jej że wkrótce wpakuje się w niezłe bagno. Jak zwykli mawiać "To wszystko to tylko cisza przed burzą"...

Koniec lekcji. Minął ostatni wuef. Wyszła ze szkoły z grupą koleżanek. Było chłodno. Wiał lodowaty wiatr. Przeszły przez bramę wiodącą do szkoły. Rozmawiały roześmiane. Znów musiała iść sama. Nikt nie szedł na ten sam przystanek co ona. Strasznie tego nie lubiła. Tym bardziej, że z tygodnia na tydzień robiło się coraz ciemniej. Tego wieczora było już prawie zupełnie ciemno. Całe niebo przesłaniały gęste, deszczowe chmury. Nie padało. Dziewczyny się rozeszły. Zanim skończyły plotkować, zrobiło się jeszcze ciemniej. Popatrzyła na zegarek. Zostało jej jeszcze kilka minut. Znów musiała przejść obok tego wstrętnego parku. W dzień wyglądał pięknie, ale w nocy budził najgorsze wyobrażenia. Ruszyła spokojnym krokiem i szła nie oglądając się za siebie. Zawsze bała się, że jak spojrzy w tył kogoś tam zobaczy. Przybrała zupełnie obojętną minę, nie zdradzając swoich emocji. Sięgnęła do bocznej kieszonki swojego plecaka i wyciągnęła białe słuchawki. Starała się je włożyć do ucha, gdy usłyszała czyjeś kroki. Zamarła. Poczuła szarpnięcie. Ktoś wydarł jej plecak zawieszony na lewym ramieniu. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła zakapturzonego napastnika. Wyrwał plecak i biegł drogą w głąb parku. Miała tam wszystkie pieniądze, telefon, bilet i książki. Ruszyła za nim. Co sił w nogach starała się dogonić zamaskowanego sprawcę. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Utrudzone trzeba godzinami biegania i gry dawały do zrozumienia że dalej nie pobiegną. Adrenalina sprawiała jednak, że wszystko traciło na znaczeniu. Biegła dalej starając się opanować szalejący oddech. Jednak mężczyzna był coraz dalej, aż w końcu zniknął za zakrętem. Zniknął dosłownie i w przenośni. Sama nie wierzyła własnym oczom. Wybiegła na rozdroże kilku wybrukowanych dróżek i spojrzała na boki. Drogi ciągnęły się ku wyjściu z parku lub gdzieś dalej w jego głąb. Nikogo na nich nie było. Dookoła zupełna pustka i cisza. W oddali słychać tylko przejeżdżające ulicami samochody. Kilka latarni rozświetla mroczne tereny parku. Nie miała sił. Co teraz zrobi ? Jest zupełnie bezsilna. Od domu dzieli ją pół miasta. Co powie Kate ? Jak mogła być tak bezmyślna i dać się okraść. Usiadła na ławce i zaczęła płakać. Opadające emocje sprawiły, że poczuła ból. Jej ramie pulsowało. Spojrzała na nie. Na rękawie była krew. Poderwała do góry kawałek materiału i zawyła z bólu. Gdy nieznany mężczyzna wyrywał jej plecak, wyrwał ramię i kość, która przebiła skórę. Adrenalina tłumiła ból, ale teraz... Rozpłakała się z bezsilności. Była taka słaba. Podniosła się z miejsca. Nie miała niczego co pomogło by jej zatamować krwotok. Do tego złamanie było w tak okropnym miejscu. Wpadła na pewien pomysł. Opanowała nerwy i spróbowała zdjąć kurtkę. To nie najlepszy sposób, ale jedyny który przychodził jej do głowy. Nie miała czasu. Wiedziała jedno, że na pewno nie chcę wykrwawić się na środku parku. Zacisnęła zęby i delikatnie ściągnęła ciemną kurtkę. Pomagając sobie zębami i owijając zdrową ręką, zacisnęła węzeł powyżej rany. Była z siebie dumna. Bolało coraz okropniej. Czuła jak opada z sił. Nie chciała się poddać, nie teraz. Czuła, że zaraz zemdleje. Szła dalej. Zakręciło jej się w głowie. Usiadła na chwilę wciągając powoli powietrze i uspakajając nerwy. Oddychała starając się w całej tej sytuacji znaleźć jakieś wyjście, coś co dało by jej choć trochę oparcia i radości. Przypomniała sobie zieleń oczu Harrego. Zobaczyła go w swoich myślach. Poczuła radość. Smutek znów odszedł. Poczuła się silniejsza. Schyliła na chwilę głowę i wciągnęła zimne powietrze. Zrobiło się wyjątkowo zimno. W ciągu kilku sekund powietrze było na tyle zimne, że z ust Justine wylatywała para. Podniosła głowę. Światła dziwnie migały. Wiatr ucichł. Panowała cisza. Przerażająca cisza. Coś spowodowało że Justine przeszedł okropny dreszcz. Już kiedyś to czuła. Kiedyś tutaj była. Obraz ze snu przeszył jej głowę. Tak była tutaj we śnie. Nie pamiętała co się działo. Wiedziała jedynie że na pewno nie było to nic dobrego. Jedynie skrawki niewyraźnego obrazu... to wszystko co kojarzyło się z tym miejscem, a jednak powodowało w niej takie przerażenie, że jej wewnętrzny głos krzyczał by uciekała. Był coraz głośniejszy, coraz silniejszy, ale stłumiony.
- Uciekaj ! - usłyszała niosący się echem dookoła, kobiecy głos
Przeszył ją jeszcze większy strach. Światło zamigotało i nim zdążyła mrugnąć stała przed nią kobieta. Pojawiła się znikąd. Miała na sobie ubrania, których nikt nie nosił od kilku lat. Stała i patrzyła na Justine. Mierzyła ją dziwnym wzrokiem. Była niemniej przerażona niż dziewczyna. Choć tak okropnie się bała, nie czuła że kobieta coś może jej zrobić. Spojrzała w jej oczy i poczuła smutek, radość, gniew i ogromny strach. Jednak była pewna, że to nie o nią tutaj chodzi. Ten ktoś nie chcę jej nic zrobić.
- Uciekaj...- wyszeptała drżącym głosem - Uciekaj ! - wykrzyczała nie widząc reakcji dziewczyny
- Ale... - próbowała coś z siebie wykrztusić, głos jej się łamał
- Oni tutaj idą...- zamyśliła się i popatrzyła na ziemię i w oczy dziewczyny - Tak zaraz tutaj będą... Uciekaj ! - rzuciła z pretensją widząc, że dziewczyna dalej tutaj stoi i klapnęła ją w ramię. Justine krzyknęła z bólu. - Kto ci to zrobił ? Tak to oni ! Oni już tu są ! UCIEKAJ !!! - w jej głosie zabrzmiał taki ból, że Justine nie wiedziała która z nich teraz cierpi bardziej, ona czy stojąca przed nią kobieta.
- Jacy oni ? Kto tutaj idzie ? Co tu się dzieje ? - poczuła głupią furię, która chciała wyrwać się na zewnątrz
- Nie pora na zastanawiania Justine ! Uciekaj natychmiast ! Słyszysz !?! UCIEKAJ STĄD ! - rozpłakała się patrząc dziewczynie w oczy. Justine poczuła jakby przeszył ją miecz. Popatrzyła na płaczącą kobietę, która schyliła głowę. Poczuła jak po policzku spływają jej łzy. Dotknęła brody kobiety i podniosła ją w górę. Popatrzyła prosto w rozpłakane oczy. Dopiero teraz zauważyła, że wygląda zupełnie jak jej siostra. Niższa i starsza wersja jej siostry.
- Kim ty...? - nie potrzebowała odpowiedzi. Jej wewnętrzny wzrok wszedł do środka umysłu kobiety. Widziała palące się wioski. Mężczyznę w białej szacie stojącego na balkonie najwspanialszego zamku jaki kiedykolwiek widziała. Spoglądał na płonące pod nim miasto. Widziała wiele bólu, bitew, dziwne postacie, wiele nieznanych sobie zwierząt. Wielką księgę. Poród i małe dziecko. Księga błysnęła przeraźliwym blaskiem, który ją spalił i wpadł w niewielkie, płaczącą niemowlę. Widziała tam... Widziała swoją starszą siostrę, która płakała. Porywali tą samą kobietę, która teraz stała przed nią. Ciągnęli ją za ręce przez drzwi. Podeszli do małej płaczącej dziewczynki. Nie miała więcej niż pięć lat. To była jej siostra, była tego pewna. Trzymała na rękach maleństwo. Kobieta zapłonęła gniewem. Justine dokładnie poczuła to uczucie. Jeszcze nigdy nie doznała czegoś okropniejszego. Wyrwała się strażnikom. Podbiegła do dziewczynek i pocałowała w czoło. Zamknęła oczy. Zniknęły. Rozpłynęły się. Potem widziała więzienie. Warunki gorsze niż śmierć. Czuła ból, przerażający ból. Wiedziała, że kobieta poświęciła dzieciom swoje życie. Wydała się na życie gorsze od tortur. Na ból który nigdy nie ustaje. To gorsze niż śmierć. Śmierć jest słodkim wybawieniem dla tego kogo Biały Pan zechcę oszczędzić. Jego parszywa uśmiechnięta buźka. Wokół pełno sługusów. Całe mnóstwo okropieństw, które czynił... Justine płakała. Nie wiedziała ile to trwało, ale poczuła ulgę gdy wróciła. Rzuciła się na szyję kobiety i płakała jak nigdy przedtem.
- Dziękuję... Dziękuje mamo... - wykrztusiła. Była pewna. To jej matka. Przepełniała ją nieogarnięta rozpacz i duma.
- Uciekaj... - wyszeptała kobieta - Uciekaj bo czeka cię los o wiele gorszy niż mój Justine. Nie chciałam tego dla ciebie dziecko, ale przepowiednia mówi że... - przerwała na chwilę - Proszę cię idź już! - odepchnęła dziewczynę od siebie.
Wreszcie poznała tą za którą tak tęskniła. Osobę którą tak kochała, ale jej nie było. Myślała jak mogłaby wyglądać. I wyglądała... Jak Kate, czyli tak jak ją sobie wyobraziła. Jaki ogrom spadł na to małe dziecko... Pomyślała o siostrze i poczuła ciężar który spoczywał na jej barkach przez tyle lat.
- Chodź ze mną. - wzięła ciepłą i poranioną dłoń kobiety.
- Nie, nie mogę pójść. - uśmiechnęła się przez łzy
- Uciekaj drogie dziecko zanim możesz. Zanim Oliver cię dopadnie. Ty jedna możesz to powstrzymać, ale jeszcze nie teraz. Proszę cię uciekaj. - patrzyła błagalnie
- Ale dlaczego ? - załkała gorzko
- To nie czas na wyjaśnienia. Wszystkiego dowiesz się wkrótce. Każda sekunda jest cenniejsza niż miliardy cen złota. Nie trać ich kochanie ! Uciekaj zanim możesz. - kobieta wcale nie żartowała. Zawsze myślała, że gdy wreszcie spotka swoją matkę to powie jej w twarz jak bardzo ją zraniła, jak bardzo nienawidzi ją za to co zrobiła Kate. Nigdy nie przypuszczała, że to tak się potoczy.
- Proszę cię chodź ze mną... - nie chciała jej znów stracić. Miała tyle pytań.
Nagle światła zamigotały. Rozległ się grom. Powietrze zadrżało. Lampy zgasły.
- Zaczęło się ! KATE UCIEKAJ ! - kobieta odwróciła się za siebie
Było okropnie zimno. Ogromna czarna dziura tworzyła się kilka metrów przed Kate. Ze środka wiał przeraźliwy wiatr. Słychać było krzyki i wycia. Wylazły z niej dwie czarne postacie i obleśny typek. Wiatr ustawał, a dziura zamknęła się z hukiem. Justine stała jak wmurowana.
- Brać ją ! - krzyknął wskazując na kobietę. W powietrzu świsnął nóż. Leciał prosto w stronę kobiety. Czas zatrzymał się na chwilę w miejscu. Mknął i prawie się zatrzymał. Leciał coraz wolniej. To było jedynie złudzenie... Choć Justine starała się coś zrobić, była bezsilna. Nóż znów kierował się w stronę jej matki z pierwotną prędkością. Uderzył w kobietę. Stęknęła i osunęła się na nogach.
- NIEEEEE !!!!!!! - wrzasnęła Justine a świat zadrżał od jej krzyku. Podbiegła do matki i podniosła jej głowę. Patrzyła jej w oczy i płakała. Były pełne spokoju i współczucia. - Przepraszam... będziesz żyła. - popatrzyła na tkwiący w piersi nóż i kałużę krwi - Nic się nie stało, jesteś silna musisz żyć. Nie możesz umrzeć.
- Justine... - wyjąkała ostatkami sił - Nie płacz. Nic się nie stało. Wiele ludzi zginęło, byś mogła żyć. I wielu zginie jeśli będzie taka potrzeba. - dziewczyna nie wiedziała co się dzieje, to wszystko zbyt bardzo ją przytłoczyło - Nic mi nie będzie dziecinko, nie płacz. - z oczu matki popłynął strumień łez - Bądź silna.
- Mamo nie umrzesz ! Nie pozwolę.
- Nie przeciwstawiaj się temu co nieuniknione dziecko, ale walcz o to na co masz wpływ. - uśmiechnęła się - Jestem z ciebie dumna. Teraz uciekaj drogie dziecko ! Ucieka bo spotka cię los gorszy od śmierci.
Matka zamykała oczy. Justine czuła jak ulatuje z niej życie, jak odpływa.
- Mamo... - wyłkała
- Jestem z ciebie taka dumna... - powtórzyła - Kocham cię Justine i pamiętaj zawsze będę cię chronić... - jej oczy się zamknęły. Przytuliła twarz matki do swojej i płakała. Zapomniała o wszystkim, zapomniała o całym świecie. Spojrzała na matkę. Ledwo ją poznała... Jej ciało zajaśniało. Płonęło niezliczonymi ognikami niebieskiego ognia, które rozlatywały się i rozpływały we wszystkich kierunkach. Było ich coraz więcej, aż... Zniknęła. Jej ciało przeniosło się stąd do tamtego świata.
Justine klęczała i płakała bezsilna ze swojej sytuacji. Nagle poderwała się na równe nogi. Miała uciekać. Nie była sama. Zmarnowała tyle czasu.
- A kogóż my tu mamy ? - usłyszała obok szyderczy śmieszek.

Jest i kolejny rozdział. :D
 Nie wiem czy udany, ale ocena należy do was. Napisany był dosyć szybko, więc spodziewam się, że spotkaliście się z wieloma błędami. Mam nadzieje, ze wkrótce uda mi się coś jeszcze poprawić. Dziękuję za komentarze i za to, ze czytacie. 
Do następnego ! ♥

Rozdział 3 : "If these wings could fly"

Mijał dzień za dniem. Każdy z nich stawał się coraz krótszy, a aura coraz mroczniejsza. Choć czasem zdarzały się przebłyski słonecznego blasku, jasność ustępowała szarości. Robiło się coraz chłodniej. Nikt nie odważył się założyć krótkich spodni, czy wyjść bez kurtki. Padało coraz częściej. Dni stawały się monotonne. Idealna pogoda by popaść w doła i na dodatek się rozchorować. Justine szła chodnikiem słuchając swojej ulubionej piosenki. Spod ciemnego kaptura kurtki, wystawały niesforne, brązowe loki. Uśmiechała się idąc pomiędzy spadającymi i rozbryzgującymi się na ziemi kroplami deszczu. Było wyjątkowo ponuro, a mimo to dziewczyna czuła się wyjątkowo szczęśliwa. Szła powoli nie zważając na czas i wdychając chłodne, ożywcze powietrze. Minęła kolejny budynek i powiew zimnego wiatru zmusił ją, by głębiej wepchnęła ręce do kieszeni długiej prawie po kolana kurtki. Mimo tego nadal czuła się jakby frunęła niesiona swoim szczęściem. Dookoła pełno biegnących gdzieś ludzi. Wszyscy śpieszą się jakby za sekundę miało skończyć się ich życie, jakby uciekali przed czymś nieuniknionym. Dzisiejszy świat jest zbyt zabiegany. Nie ma czasu na litość, czy jakąkolwiek empatie. Przyzwyczailiśmy się do bólu, smutku, samotności. Chyba nie potrafilibyśmy bez nich żyć. Media dbają o to by dostarczać nam kolejną porcję "nowego zła". Jakie to w dzisiejszym świecie oczywiste. Zło jest na porządku dziennym. Jesteśmy nim tak przesiąknięci, że w ogóle nie zauważamy tego co dobre. Ale co to jest zło jak właśnie nie brak dobra, brak wewnętrznego szczęścia z najprostszych rzeczy. To właśnie to szczęście dodawało Justine skrzydeł. Cieszyła się, że wreszcie uciekła od tamtego życia i poznała nowych wspaniałych ludzi. Choć na początku była okropnie przygnębiona, teraz stało się jasne, że zupełnie niesłusznie. Z każdym mijającym dniem poznawała swoją klasę coraz lepiej i czuła, że wreszcie poznała kogoś, kto nie ocenia jej za wygląd, ale lubi ją taką jaka jest. Wszyscy byli tacy radośni, pełni optymizmu i energii. Po dwudniowej wycieczce za miasto okazało się, że łączyło ich jeszcze jedno - muzyka. Wreszcie czuła że żyje jak normalna nastolatka. Ma najwspanialszą na świecie klasę. Ci ludzie nie patrzą na nią jak na bezuczuciowy przedmiot. Rozmawia z nimi i nie czuje że kogoś nudzi sama jej obecność. Wygłupia się i bawi najlepiej na świecie z ludźmi, których zna od dwóch tygodni. Do tego poznała Harrego, Nialla, Zayna, Louisa, i Liama. Przy nich nie czuje się brzydka. W ogóle nie myśli o swoim wyglądzie, nie patrzy na nich jak na kandydatów na mężów, ale jak na najlepszych przyjaciół. Czuje z nimi dziwną więź. Wydaje się jakby wszyscy tworzyli zgraną paczkę od lat, a poznali się pierwszego dnia nowej szkoły. Są jak bracia, których zawsze chciała mieć. Wreszcie czuje się bezpieczna. Głos ucichł, a dziwne sny i wszystko co do tej pory ją prześladowało - zniknęło. To znak, że nie warto było brać tych urojeń na poważnie. Od kilku dni śpiewają razem w domu Harrego. Jego mama mieszka niedaleko. Przy okazji to świetna okazja do spotkań klasowych, bo na próbę zwykle wpada kilka osób więcej. Wszyscy śpiewają i bawią się muzyką. To na prawdę świetne. Muzyka ma moc łączyć pokolenia, a na pewno połączyła ich klasę. Gdy byli na wycieczce, śpiewali, krzyczeli, grali przy ognisku dopóki nie stracili głosów. Następny dzień był dosyć cichy. Po całym wieczorze karaoke, gadaniu przez całą noc każdy ledwo mówił. Chrypka trzymała kilka dni, niektórzy nawet zdążyli się rozchorować. Na pewno nie pomógł w tym spacer na burzy. W planie było wyjście na "górkę", ale w połowie drogi spotkała ich niezła ulewa. Wrócili przemoknięci do suchej nitki. Było zabawnie. Nikt zbyt nie przejął się deszczem. Wręcz przeciwnie. Ale po kilku dniach przemoknięcie dało się we znaki. Jednak ten wyjazd, tance, zabawy, przedstawienia, dziwne pomysły, długie rozmowy i genialnie spędzony czas razem zaowocowały zjednoczeniem klasy. Czuli się jakby byli rodziną. Tego właśnie było trzeba Justine. To wszystko czego nie potrafiła określić słowami uczyniło ją niewyobrażalnie szczęśliwą. Szła ulicami znaną sobie drogą do szkoły i cieszyła się jak nigdy w swoim życiu. Jest jeszcze jedna rzecz, która sprawiała, że czuła dziwne podniecenie. Była ciekawa co powiedzą na zmianę jej wyglądu. W sobotę wybrała się z siostrą na małe zakupy. Kate zarobiła już nieco kasy, a dzięki temu awansowi całkiem nieźle szło z odbudowaniem domowego budżetu. To już trzecie miesiąc, a Kate za pieniądze z biura zdążyła kupić co nieco do domu i zostało na niewielkie zakupy i wizytę w salonie odnowy. Justine czuła się tam jak królowa. Obydwie z Kate na prawdę wspaniale się bawiły. Dawno nie spędziły ze sobą tyle godzin razem. Koleżanka Kate z pracy bardzo polecała im to miejsce bo dzięki temu że właścicielką salonu była jej ciotka, miały dostać małą zniżkę. Pobiegały razem po sklepach, poszły do kina i odpoczęły. Czas spędzony razem ze siostrą uskrzydlił Kate. Obydwie poczuły się dużo lepiej. Do tego Kate wyglądała jak bogini. Justine czuła się przy siostrze jak szara myszka. Ona była wysoka, chuda, miała cudowne, kręcone włosy, które nigdy nie potrafiła określić, były albo bardzo jasno brązowe albo ciemno blond. Była ucieleśnieniem piękna. Chłopcy zawsze się za nią oglądali. Do tego była tak cholernie mądra. Młodsza siostra często śmiała się gdy Kate powiedziała coś do niej swoimi mądrymi słowami. Może i nie było to śmieszne, ale niemoc odszyfrowania niektórych skomplikowanych myśli powodował u niej niepohamowany atak śmiechu. Zastanawiała się, czy Katherine sama wiedziała co mówi. Gdy Kate kazała jej coś zrobić mówiła do niej "Tak jest wasza mądrość" o co ta bardzo się wzburzała. Dzisiaj karty się odwróciły. Justine doznała całkowitej odmiany. Gdybyście ją wtedy widzieli... To już nie ta sama osoba. Wyszła odmieniona. Rozkwitła. Udało im się wydobyć jej wewnętrzne piękno. Niczym nie ustępowała swojej siostrze. Wyglądały prawie jak bliźniaczki. Szły przez galerię wzbudzając wszechobecny zachwyt mężczyzn i zazdrosny wzrok kobiet. Kate w dżinsowych rurkach, butach na obcasie i cudnej nowej bluzce z opadającymi do przodu lokami. Justine w czarnej, eleganckiej, krótkiej sukience i botkach. Jej włosy nie były czarne i zniszczone. Miały naturalny, kasztanowy odcień. Były lekko wyprostowane i opadały na twarz, zakrywając nieco podkreślone tuszem, zniewalająco niebieskie oczy i ciemne, krzaczaste, wyróżniające ją z tłumu brwi. Obydwie wyglądały zniewalająco. Wysokie, podobne, a jednocześnie tak różne od siebie osóbki, które przeżyły w swoim życiu więcej niż innym mogło by się zdawać. Usiadły w kawiarni i zajadały ciastko. Justine uśmiechała się jak nigdy dotąd. Podobała się sobie. Sama nie mogła w to uwierzyć. Spełniło się jej największe marzenie. Uśmiechała się promieniście. Miała taki cudowny uśmiech. Kilku wysokich mężczyzn spoglądało na obydwie siostry. Stwierdzając, że mówią o nich wybuchnęły śmiechem. To co kiedyś sprawiało ból zniknęło. Justine ta bardzo kochała swoją siostrę.

Po kilku minutach Justine była już w szkole. Wlekła się powoli, bo jej jedyny środek transportu przyjeżdżał prawie godzinę wcześniej. W inny dzień biegła przez kilka ulic by nie spóźnić się na lekcje. Uroki jazdy po dużym mieście. Kilka przesiadek, czekanie. Gdyby wysiadła gdzie indziej w najlepszym wypadku pogubiła by się w mieście i szukała drogi przez kilka dni. Na szczęście coraz lepiej szło jej zapoznawanie się z miastem. Było ogromne i zdawała sobie sprawę, że chyba nigdy do końca nie będzie wiedziała, gdzie tak dokładnie jest, ale udawało jej się nie gubić w drodze do szkoły i domu Harrego. Szła powoli obok niewielkiego parku. Spojrzała na drugą stronę ulicy i na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zobaczyła Alex, kumpele ze swojej klasy. Szybko przebiegła przez pasy i ruszyła w stronę dziewczyny. Chwyciła ją za ramię i krzyknęła :
- Cześć ! - Alex prawie dostała zawału. Odskoczyła do przodu i odwracając się do Justine nie wiedziała o co chodzi.
- Czeeeść ?! - wytrzeszczyła oczy w zdumieniu. Nie wiedziała z kim rozmawia. Justine wyglądała trochę nieschludnie w długiej, przeciwdeszczowej kurtce, co mogło by być uznane za pamiątkę po starym, niezbyt schludnym stylu ubierania, ale dzisiaj miało zupełnie inne znaczenie. Chciała zrobić wrażenie i nie zmoknąć, ale nie chciało jej się nieść parasola, który w każdej chwili mógł wydąć się w drugą stronę. Nie spodziewała się jednak, ze ktoś może jej nie poznać. Trochę się zmieniła, no ale...
- No cześć Alex. Co tam ? - zaśmiała się patrząc na rozdziawioną buzię dziewczyny
- Justin ?! Co ty...? - zorientowała się że stoi przed nią z otwartą buzią i skarciła się w myślach - Wyglądasz nieziemsko Justine.
- Dzięki. Ty też. - uśmiechnęła się pokazując swoje białe ząbki
- No ale ty... Wow ! - zmierzyła dziewczynę z góry do dołu - Co ty zrobiłaś ze starą Justine ?! Oddawaj mi moją koleżankę !
- Stara Justine odeszła... - zrobiła ponurą minę - Ale przyszła nowa, która na pewno ci się spodoba. - uniosła delikatnie kąciki ust
- Mi się już podoba ! A co powie Harry ! - Justine aż zadrżała na samą myśl. Czuła się tak podekscytowana jak nigdy dotąd.
- Alex zatkaj się. - skarciła delikatnie koleżankę - Między nami nigdy nic nie było i nie będzie, i nie próbuj się czegoś doszukiwać w naszej przyjaźni. To tylko przyjaźń nic więcej, zakoduj to sobie w swojej głowie, ok ? - wypuściła zbędne powietrze
- No ok, ok... - zaśmiała się Alex - Ja i tak wiem swoje - powiedziała pod nosem
- Nie zaczynaj Alex ! - Justine uśmiechnęła się promieniście do koleżanki
- Na prawdę nie wiem jak ty... Jezu Justine jesteś taka piękna. Spróbuj jeszcze raz pomyśleć, że jesteś brzydka to kopnę cię w ten suchy zad ! - patrzyła na nią prawie tak podekscytowana jak sama Justine
- Dobra, ale bez takich. Nie jesteśmy już na wsi Alex... - wyszeptała po chichu jakby zdradzała jakąś tajemnicę i obydwie wybuchnęły śmiechem
Weszły do środka budynku. Z każdym krokiem Justine czuła rosnącą radość i strach, które eksplodowały gdy zobaczyła resztę klasy.
- Cześć wszystkim ! - wykrzyknęła ściągając kurtkę i poprawiając włosy.
Patrzyło na nią pół szkoły i większa część klasy. Szeroko otwarte oczy i zaciekawienie dawały dziewczynie satysfakcje z zamierzonego celu. Wywołała zdumienie. Szara myszka ze Szkocji, której nikt nie lubił, bo była dziwna przykuła wzrok całej szkoły. Wzrokiem szukała tego kogo najbardziej oczekiwała. Podeszła dalej i stanęła obok gapiącego się Harrego.
- Justine ?! - wytrzeszczył oczy Niall - Serio ?
- Tak serio Niall, a co nie poznajesz już kumpeli ? - zaśmiała się patrząc na zdziwionych kolegów
- Nie, nie... tylko... - ciągnął dalej
- Niezwykle dziś wyglądasz Justine Davis... niezwykle... - dokończył zauroczony Harry



Siemka ! 
Mam nadzieje, że chociaż trochę wam się podobało. 
Na razie nie dzieje się nic ciekawego, ale mam nadzieje, że w następnym rozdziale was zaciekawię. Pojawią się zupełnie nowe postacie i stanie się coś niezwykłego. Diametralnie zmieni się życie głównych bohaterów. :) 
Dziękuję że czytacie i komentujecie. ♥ KOCHAM WAS
Czytacie = Komentujcie ^_^
 Jeśli chcecie być informowani o następnych to piszcie w komentarzach. xD 

środa, 2 października 2013

Rozdział 2 : "Good Morning !"

Wokół panował gwar. Wszyscy rozmawiali, żartowali, śmiali się aż do płaczu. Popatrzyła przez ramię. Jej wzrok utkwił w oczach stojącego pod ścianą i śmiejącego się cudownie bruneta. Czas gwałtownie się zatrzymał. Choć trwało to zaledwie kilka sekund, pamięta to jak nic innego tamtego dnia. W jej głowie tkwił tylko ten obraz. Szeroki uśmiech chłopaka powoli wraz z przechylaniem głowy w jej stronę ustawał, aż przybrał wyraz jedynie niewinnego uśmieszku. Patrzyła w duże, zielone oczy chłopaka. Nic wokół nie miało znaczenia. Poczuła jak na jej twarzy pojawia się rumieniec i automatycznie odwróciła głowę. Czas przybrał swój normalny bieg. Zamknęła oczy i mocno wciągnęła powietrze. Wypuściła je nosem i spojrzała przed siebie. Myślała o siedzącym z tyłu chłopaku, jego zielonych oczach i cudownych zakręconych włosach. Nagle drzwi otworzyły się a w klasie pojawiła się wysoka kobieta z torebką. Prawie trzaskając za sobą drzwiami dała do zrozumienia że nie będzie tak jak kiedyś. Wszyscy ucichli. Było słychać jedynie szum przesuwanych krzeseł. Kobieta podeszła do biurka i zachowując się jakby nikogo tutaj nie było wyjrzała spokojnie przez okno, jakby wypatrując tam czegoś, co ją zaciekawiło. Jej twarz zdawała się być nieobecna. Energicznie odsunęła krzesło i położyła na nim torebkę. Stanęła na środku sali i zwracając się do klasy zmierzyła ich mówiącym samym za siebie wzrokiem.
- Dzień Dobry ! - wypowiedziała lekko i czekała aż wszyscy wstaną i odwdzięczą jej się tym samym.
Tak też się stało. Justine tylko przewróciła oczami. Znowu to samo. Za chwilę wszyscy siedzieli spokojnie w ławkach i słuchali wykładów jasnowłosej kobiety. Choć zdawała się być zimna zrobiła na niej na prawdę dobre wrażenie. Kolejne przypomnienie o zachowaniu na lekcji, omówienie nudnego programu nauczania i mającego wystraszyć systemu oceniania. Mimo tego że na początku wydawała się ostra, to jej zachowanie zupełnie się zmieniło. Uśmiechała się do uczniów, żartowała, ale jedna potrafiła się z tym miarkować. Taki powinien być nauczyciel. Powinien być przyjacielski dla uczniów, ale oczywiście są pewne granice, musi też być wymagający i stawiać na swoim. Justine czuła się jednak nieobecna. Wciąż uciekała myślami gdzieś poza granice swojej ławki. Myślała o wakacjach, słońcu o tym jakby to było cudownie wrócić do domu i spotkać tam mamę czekającą z obiadem, która męczyła by pytaniami typu : Jak tam w szkole? Kate pracowała do późna. Twierdziła, ze Justin nie jest już małym dzieckiem i poradzi sobie sama z obiadem. Doskonale rozumiała, że siostra też musi mieć czas na spotkania ze swoimi przyjaciółmi. Z resztą jest już na tyle dorosła, że powinna wreszcie sobie kogoś znaleźć, a nie bez przerwy narzekać jaka jest samotna. Żal było jej siostry. Strasznie przeżyła rozstanie z Lukiem. No ale cóż, lepiej że się rozstali, bo po co zawiązywać sobie życie takim skończonym idiotą. Chociaż siostra nigdy tego nie mówiła, Justine wiedziała, że ona sama stanowi tutaj ogromną przeszkodę. Kto będzie chciał zaopiekować się dwoma siostrami w pakiecie ? Tak bardzo chciała, by Kate była szczęśliwa. Przecież ma własne życie i powinna się nim zająć, ustatkować je, a przeprowadzka do Londynu i awans na pewni jakoś jej w tym pomogą. Najważniejsze żeby tylko nie zakochała się w swojej pracy i nie chciała spędzać z nią więcej czasu niż z normalnymi ludźmi. Kate zawsze była taka solidna, więc i w nią będzie wkładała wiele serca. Muszę coś zorganizować - pomyślała. Namówić ją, żeby gdzieś wyszła i tym razem spotkała kogoś na prawdę fajnego, kto się nią zaopiekuje, tak jak kiedyś ona nią. Tyle jej zawdzięczała. Od kilku lat nie mieszkały już w sierocińcu, który przywoływał najgorsze wspomnienia. Tak szybko musiała dorosnąć, aby ona nadal mogła pozostać dzieckiem. Opiekowała się nią codziennie, sama nie zaznając troski. Tak bardzo ją kochała. Znów wróciła do słuchania wykładowczyni. Kolejne zasady, które sprawiały że Justine stawała się coraz bardziej senna. W klasie było tak ciepło. Popatrzyła na stojącą obok kobietę. Miała na sobie czarne rurki z zamkami na końcu nogawek, długie szpilki, jasny top i czarny żakiet. Nie była stara, ani też zbyt młoda. Na pewno starsza od siostry Justine, jednak młodsza od większości nauczyciele które uczyły ją wcześniej, a na pewno bardziej nowoczesna. Była wysoka. Mówiła z dziwną akcentacją. Popatrzyła na jej włosy. Były pięknie wystylizowane. Krótko ścięte. Jednak najbardziej fascynowały i jednocześnie paraliżowały jej "puste", mocno zielone oczy. Czarna obwódka wokół nich sprawiała, że wydawały się być dziwnie nieprzeniknione, przerażające i tajemnicze. Justine miała jedną zasadę. Nikomu nie okazywać słabości - strachu. Najważniejsze to patrzyć prosto w oczy, wtedy sprawia się wrażenie niewzruszonego, odważnego i pewnego siebie, a to ludzie lubią. Jej oczy były na prawdę dziwne, zdawało by się że mają jakby drugie dno. Były jak toń oceanu, czy przepaść w którą zdawało by się wciągnie nas zaraz po tym gdy będziemy chcieli spojrzeć głębiej. Były hipnotyzujące. Znów pogrążyła się w swoich myślach. Często tak się działo. Cały świat po prostu wtedy znikał, rozmywał się, a zastępowała go nierealna rzeczywistość jej myśli. Widziała zieleń. Zieleń oczu nauczycielki i chłopaka którego zauważyła na początku. Poczuła że znów się czerwieni. Czerwieni się na samą myśl o jego zielonych oczach. Czuła się tak okropnie głupio. Było jej wstyd. Znów poczuła się tak okropnie. Chciała by być choć trochę ładniejsza. Być na tyle odważna by podejść do nich i porozmawiać, poznać ich, ale brakowało jej pewności siebie. Całą resztę lekcji spędziła na rozmyślaniu o brunecie i o tym, że jest taka a nie inna. Przypomniały jej się słowa z pewnej książki, którą nie dawno czytała... Możemy być tym kim jesteśmy, nikim mniej i nikim więcej.
- No to może teraz się przedstawimy. - nauczycielka spojrzała na swój zegarek - Zostało jeszcze kilka minut, no to więc może... - wskazała na kogoś z klasy.
Wszyscy opowiadali o sobie po kolei. Justine modliła się, aby na nią brakło czasu. Nie miała  nic ciekawego do powiedzenia. W zasadzie uważała się za zupełnie nudną osobę. Odpowiedziało już z pół klasy, gdy nauczycielka odwróciła się w stronę Justine. W jej oczach pojawiło się przerażenie. Pani profesor uśmiechnęła się szeroko i wskazała na dziewczynę.
- Może ty. Jak masz na imię ? - zapytała robiąc ciekawą minę
- Mam na imię Justine. - powiedziała czując mocniejsze bicie serca.
Wszyscy patrzyli na nią oczekując dalszej części wypowiedzi. Nie mogła nic wymyślić, każda myśl którą starała się uchwycić odlatywała nim tylko zdążyła ją pochwycić. Patrzyła po klasie, a każdy uśmieszek, lub słowa skierowane do sąsiada z ławki powodowały jej irytację. Znów zostaniesz cichą myszką. Jesteś nikim. Nikt cię nie lubi... - słyszała w środku głowy. Nie jestem nikim. Wzięła głęboki wdech i zaczęła. To odważni zdobywają świat.
- Mieszkam w Londynie ze swoją siostrą. Przeprowadziłyśmy się tutaj na początku wakacji, bo Kate dostała tutaj nową pracę. Przyszłam uczyć się tutaj, bo słyszałam że to bardzo dobra szkoła, ale w sumie sama nie wiem czy to dla mnie dobry wybór. Poszłam tutaj, bo w życiu trzeba mieć pewne alternatywy. Kocham muzykę i to ona jest sensem mojego życia. Z nią chciałabym łączyć swoje dalsze życie, ale jeśli mi się nie uda, będę miała inne wyjścia. Uwielbiam pisać. Publikuję w internecie. Mam tak wiele zainteresowań, że myślę, że mimo wszystko uda mi się w takim czy innym zawodzie znaleźć jakąś pracę. Jestem pracowita, solidna. Nie lubię kłamstwa. Dziękuję - skończyła biorąc oddech i robiąc poważną minę. Była z siebie dumna.
- Jesteś bardzo dojrzała jak na taki wiek. Myślisz przyszłościowo i do tego jesteś wygadana. - uśmiechnęła się nauczycielka - Dzięki, teraz może ktoś inny...- Justine odetchnęła z ulgą
Odwróciła się do tyłu. Popatrzyła na klasę. Wszyscy patrzyli na nią z dziwnymi minami. Nie były to miny złości, lub takie które mówiłyby że jej nie lubią. Po prostu patrzyli obojętnie, a niektórzy nawet miło się uśmiechali. Wewnętrznie czuła, że już jakoś udało jej się pokonać samą siebie. Wreszcie pokonała strach. Uśmiechnęła się i słuchała co mówią o sobie inni. Czekała aż zacznie mówić zielonooki chłopak. Patrzyła na niego, starając się, by nie zauważył. Wydawał jej się taki inny niż wszyscy. Niedostępny. Tak cudownie się uśmiechał. Nie wiedziała co z sobą zrobić. Zorientowała się, że on też na nią spogląda. Nie był może jakoś nadzwyczajnie ubrany, nie wydawał się być kimś wyjątkowym, a raczej przeciętnym, jednak coś ją w nim pociągało. Mierzyła go wzrokiem i coraz bardziej przekonywała się o tym, że niczym nie wybija się z tłumu. Jednak był jakiś niezwykły, taki... Justine sama nie potrafiła tego określić. Wiedziała, że gdy na niego patrzyła na jej twarzy odruchowo pojawiał się uśmiech. Nagle coś wyrwało ją z tego cudownego transu. Huczenie dzwonka przerwało cudowne myśli o brunecie i zmusiło do powrotu do starego, szarego świata. Nie poznała jego imienia...

Wszyscy wychodzili z sali. Podniosła się z miejsca. Zawiesiła torbę na ramieniu i podniosła zawieszoną na krześle kurtkę. Ktoś szturchnął ją delikatnie w ramię. Odwróciła się gwałtownie i prawie zamarła. Tuż za swoim ramieniem znów zobaczyła ten cudowny uśmiech.
- Cześć, jestem Harry... Harry Styles - zaśmiał się brunet. Justine prawie się rozpłynęła. Robiło jej się gorąco. Nie wierzyła.
- Justine... Justine Davis - wyszczerzyła się podając mu swoją rękę.
Poprawiła plecak i obydwoje ruszyli w stronę drzwi.
- Jak czujesz się w nowej szkole ?
- Jak na razie dobrze, ale nikogo nie znam i jest trochę dziwnie. Nie wiem czy sobie dam radę po tym co mówiła ta pani... - zaśmiała się. Sama była zdziwiona że potrafi użyć tylu słów na raz.
- Nie przejmuj się, oni tutaj zawsze tak straszą. - rozszerzył kąciki ust
- A ty skąd taki pewny ?
- Chodzę już trzeci rok do tej szkoły. - popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem
- Aaa... Gwiazdeczki z jedynki... - przypomniały jej się słowa nauczyciela z poprzedniej szkoły
- Co ? - parsknął chłopak
- Nie nic...
- Podobno lubisz muzykę. - trochę spoważniał
- No lubię. Ale od razu ostrzegam, że nie śpiewam publicznie bo mój głos ostatnio na to nie pozwala. Tym bardziej moje nerwy. - spojrzała na chłopaka i popatrzyła nu prosto w oczy. Znów się w nich zatopiła, a on się tylko uśmiechnął. - Przepraszam...
- Nie nic się nie stało... - uśmiechnął się zadziornie - Lubię to.. - szybko zmienił temat, jakby starał się wymazać z pamięci to co powiedział - Myślałem, ze może dołączysz do nas i do chłopaków i trochę pośpiewamy, no ale skoro nie chcesz... Ale jeśli zmienisz zdanie, to powiedz. - uśmiechnął się delikatnie - Idziesz na górę ? - spytał wskazując salę do której mieliśmy pójść.
- Zaraz przyjdę, tylko muszę coś jeszcze... Idę do łazienki... - nie wiedziała jak to wyrazić
- Aaa ok - zaśmiał się i poszedł na górę. Patrzyła za nim. W połowie schodów stanął obok dziewczyn, które pamiętała z klasy. Znów tak cudownie się uśmiechał. Odwróciła się w stronę drzwi i weszła do łazienki. Za chwilę zadzwonił dzwonek. Minęła kolejna lekcja i następna. Poznała kilka koleżanek. Na przerwach rozmawiała z wieloma ludźmi, jednak atmosfera nadal wydawała się sztuczna. Było o wiele lepiej, ale nie tak dobrze jakby chciała. Poznała kogoś i otworzyła się na innych, a to liczyło się najbardziej. W końcu zabrzmiał ostatni dzwonek.